Trochę zaskoczyło mnie to wydawnictwo. Myślałem że Plotnicky to już zamknięty rozdział. Tymczasem po sześciu latach wydawniczego milczenia Adam Płotnicki powraca z trzecim solowym albumem. Przypomnijmy, że ten wokalista i muzyk dał się poznać naszym czytelnikom jako frontman efemerycznej formacji Crystal Lake operującej w progmetalowych klimatach, by chwilę później rozwijać się w jakże odmiennej stylistycznej szufladzie. Artysta ma na swoim koncie dwa solowe krążki – Inside z 2009 roku i trzy lata młodszy Devotion.
Trzecia płyta Płotnickiego nie przynosi rewolucyjnych zmian w stosunku do wcześniejszych wydawnictw. W dalszym ciągu muzyk hołduje muzyce elektronicznej, lub mówiąc bardziej precyzyjnie, synth popowemu rockowi. Wszystko to owiane jest mgiełką brzmień lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, choć czuć, że elektroniczne rozwiązania osadzone są już w XXI wieku. Trudno także po raz kolejny uciec Płotnickiemu od kultowego Depeche Mode. Wydaje się jednak, że takich bezpośrednich inspiracji grupą Davida Gahana i Martina Gore’a jest tym razem mniej. Słychać je ewidentnie w otwierającym całość, zresztą bardzo udanym, Your Life Is The Glory, melodycznym motywie w Sweden Project, czy najdobitniej, w bonusowym Fire Room. To jednak koncertowa wersja numeru z poprzedniej płyty, która w istocie brzmi jak zaginiona kompozycja Depeche Mode (w nagraniu słychać nawet klasyczne „Gahanowskie okrzyki”).
4.3. wydaje się jednak płytą bardzo różnorodną. Choć dosyć spójną, zawierającą sporo brzmieniowych smaczków. Miłośnicy rocka usłyszą tu niemało gitarowych form autorstwa Karola Szolza, np. bardzo ciekawe solo i brudne gitarowe riffy w Sweden Project. W tym ostatnim usłyszymy też zaskakujące w takim graniu brzmienie instrumentów dętych. Z kolei trochę noworomantyczny Friends pachnie world music dzięki etnicznym wokalom. W Have A Nice Day moogowe solo gra gościnnie sam Ryszard Kramarski, zaś instrumentalny Mike First Piano, z charakterystyczną figurą pianina Michała Płotnickiego, ma - jak mniemam - nieprzypadkowy tytuł. Drugs And Lies oparty jest o akustyczne brzmienia a leniwy Keep The Heart emanuje onirycznością. Moją ulubioną kompozycją jest tu jednak kończąca zasadniczy album No One Can Prove. Dream popowa, z nostalgiczną, ujmującą melodyką, wokalnym udziałem Toma Horna (który odpowiadał już za elektronikę na debiucie) i partią skrzypiec autorstwa Zuzanny Kaczmarek.
Wydaje mi się, że mniej tu nośnych, czy wręcz tanecznych numerów w porównaniu z poprzednimi płytami, więcej za to eklektyzmu i poszukiwań. Jakoś mniej też przekonuje mnie wokal Płotnickiego, trochę niedopracowany, choć sama tematyka albumu dotyka – jak pisze twórca - nieustannego poszukiwania właściwych życiowych wyborów i docenianiu tego co się osiągnęło.