God’s Own Medicine to tak naprawdę solowy projekt rzeszowskiego artysty, Andrzeja Turaja, który powinien być znany naszym czytelnikom z duetu Hidden by Ivy. Pisaliśmy o wydanym w 2015 roku albumie Acedia, już niebawem, w ramach nadrabiania ubiegłorocznych zaległości, z pewnością przypomnimy wydany w ubiegłym roku Beyond…
To już trzeci, po Retro (1999) i Drachmie (2014), album God’s Own Medicine. Nie ukrywam, że kiedyś miałem słabość do mrocznego, gotyckiego grania a kapele z tego nurtu wywoływały we mnie mocniejsze bicie serca. Z czasem jednak owa słabość uciekła i już dziś nie śledzę z zapartym tchem tego, co w tej muzycznej szufladzie piszczy. Mam jednak spory sentyment i szacunek do takiego grania. A piszę o tym wszystkim oczywiście nieprzypadkowo, bowiem God’s Own Medicine blisko do gotyckich klimatów, choć Turaj eksploruje także i wiele innych muzycznych ścieżek. Zaczynał wszak na Retro od synth-popu, a potem na Drachmie był flirt z post punkiem i indie rockiem.
Na Afar wracamy do lat 80-tych i 90-tych i obcujemy z szeroko rozumianym mrocznym dark wave, gotykiem, mamy też szczyptę ambientu ale też i delikatnie art rockowego entourage’u. Otwierające album Drive i The Snow Queen sporo już mówią o muzyce God’s Own Medicine. To dosyć żywe, rytmiczne, nieco transowe kompozycje, sunące do przodu, napędzane głębokim basem i okraszone mrocznym wokalem z odpowiednim pogłosem. Cisną się na usta takie nazwy jak The Mission (przypomnę, że debiutancki album kapeli Wayne’a Husseya zatytułowany był God’s Own Medicine), The Sisters Of Mercy, ale też na przykład Clan Of Xymox. W podobnej stylistyce utrzymany jest też Hollow.
Ale wielu utworom na Afar artysta stara się nadać różnorodności, poprzez dodanie żeńskich wokali (Baśnia Lipińska w Sleep, Half Way i Staring At The Sun oraz Inga Habiba z Lorien w Downtown), partii zagranej na baglamie do kompozycji tytułowej (przez co robi się mocno orientalnie), czy wreszcie saksofonu. Ten ostatni, autorstwa Rafała Wawszkiewicza z Merkabah, pojawia się w Constelllation Of The Dragon, w dużych fragmentach powolnym, onirycznym i psychodelicznym, choć z finałem pełnym rozmachu, między innymi dzięki wspomnianej saksofonowej figurze.
Trochę brakuje temu albumowi pewnej nośności i przebojowości. Wiem, że w tego typu graniu to może nie najistotniejsze, z drugiej strony lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte, do których gdzieś tam God’s Own Medicine się odnosi „dobrą melodią stały”. W każdym razie, warto wyróżnić pod tym względem bardzo udane, mające pewną lekkość Half Way oraz równie atrakcyjne Staring At The Sun.