Kiedyś przy okazji recenzji „Death Walks Behind You” Atomic Rooster Wojciech wspomniał, iż nie ma zgodności co do stwierdzenia, która z pierwszych dwóch płyt Koguta jest lepsza. Nic bardziej mylnego, gdyż jestem z tych, który (minimalnie, lecz jednak) wyżej ceni debiut niż drugi krążek zespołu.
Zresztą moja pierwsza styczność z twórczością Atomic Rooster miała miejsce z oboma produktami w pigułce wiele, wiele lat temu (czasy podstawówki) kiedy to jako kajtek natrafiłem na winyl w kolekcji mojego ojca. Było to wydanie firmowane przez naszą rodzimą Muzę, z pomarańczową okładką i wielkim napisem śmieszną czcionką zawierające wybór z właśnie z pierwszych dwóch albumów zespołu. Pamiętam po dziś dzień jakie wrażenie zrobiły na mnie gitarowy jazgot w „Sleeping For Years” i perkusyjne solo w „Decline And Fall” (wówczas jeszcze nie wiedziałem, że to gra Carl Palmer)...
Jednak wracając do tematu... Zespół założyli dwaj muzycy: klawiszowiec Vincent Crane i pałker Carl Palmer, którzy pogrywali razem u Arthura Browna w Szalonym Świecie, ale kapela już na dobrą sprawę dogorywała i rozpadła się w samym środku amerykańskiej trasy*. Crane i Palmer wrócili do Anglii dokładnie 13 czerwca 1969 roku w piątek. Wspomniana data nie jest w historii Atomic Rooster bez znaczenia, gdyż primo - był to rok koguta według chińskiego kalendarza, secondo – jak się miało okazać, została inspiracją na pierwszego singla.
Tym trzecim okazał się Nick Graham, który śpiewał i grał na basie (tudzież gitarze prowadzącej i - okazjonalnie - flecie). W tym składzie panowie nagrali debiutacki album.
„Atomic Ro-o-oster” to rzecz na dobrą sprawę bez słabego numeru.
Czepiałem się kiedyś takiego balladowego „Winter”, ale z czasem nabrałem przekonania i zauroczyłem się świetną partią fletu i instrumentów perkusyjnych w środkowej części utworu.
Poza tym jest rewelacyjnie. Uwagę zwracają przede wszystkim wspomniany „Decline And Fall” ze świetnym, lekko dramatyzującym wokalem Grahama i przede wszystkim popisem Palmera oraz instrumentalny „Before Tomorrow” będący istną organowo-gitarową rzeźnią.
Przebojowe „Friday the 13th” i „S.L.Y.” brzmią wyśmienicie; sporo Hammonda, świetne partie Palmera no i wykonania same w sobie są powalające**.
Wokal basisty – brzmiący lekko soul’owo (jakby coś na wzór znajdującego angaż w zespole kilka lat później Chrisa Farlowe’a), lecz momentami niezwykle drapieżnie – świetnie się sprawdzia chociażby w takich konkretnym „And So To Bed”, opartym na blues’owych harmoniach „Broken Wings” (w końcu to kawałek Johna Mayalla) z sympatycznymi dęciakami, czy ujmującym balladowym „Banstead”, bowiem Graham pomimo wokalnej maniery (lekko imitującej Toma Jonesa), wykazuje się i ekspresyjnością i niezwykłą wyrazistością, której momentami DuCannowi brakowało.
Jednakże skład nie przetrwał długo. Dosłownie kilka tygodni po wydaniu płyty Crane postanowił, że potrzebuje wioślarza z prawdziwego zdarzenia i zatrudnił Johna DuCanna z grupy Andromeda, co nie przypadło do gustu Grahamowi, który wypisał się z interesu (później grał m.in. w Skin Alley i The Explorers z Philem Manzanerą i Andy’m Mackay’em). Żeby było śmieszniej, na potrzeby szykowanej amerykańskiej premiery debiutu wymazano w kilku utworach oryginalne partie Grahama i zastąpniono popisami DuCanna („S.L.Y.”, „Before Tomorrow”, „Friday the 13th”)***. Cały ten zamęt sprawił, że wkrótce potem Palmer uznał, że woli spróbować sił na przesłuchaniu u Keitha Emersona i Grega Lake’a niż dalej bujać się z Kogutem...
Debiut Atomic Rooster to dla mnie klasyk. To połącznie hard, proga i psychodelii niosące niezwykłą dawkę pałera - podpartego o świetne kompozycje i powalające wykonanie - jest absolutnym majstersztykiem. Album zawiera bowiem wszystko co najlepsze na początku lat 70-tych muzycy proponowali: ekspresję, nienaganny warsztat i zapadające w pamięć kompozycje.
Cudo tamtych czasów!
*podobnież jedną z przyczyn były zaburzenia umysłowe klawiszowca, które nieraz jeszcze dadzą o sobie znać
**kilka wznowień kompaktowych (jak również drugie, brytyjskie winylowe) zawiera wspomniane w tekście trzy utwory z udziałem DuCanna (co nie zostało odnotowane we wkładkach); osobiście posiadam wersję niemieckiego Repertiore Records z początku lat 90-tych w której na pewno słychać jego śpiew w „Friday the 13th” i gitarowe partie w „Before Tomorrow”. Słyszałem również opinię, iż partie wokalne Grahama zostały również wymazane z "Winter", zamiast niego śpiewa tam pomoć Crane
***płyta ostatecznie wydania za Wielką Wodą się nie doczekała (podobież Elektra Records wycofała się z projektu w ostatniej chwili)