To już moje drugie spotkanie z muzyką Golden Caves. Rok temu recenzowałem na naszych łamach ich EP-kę Bring Me To The Water, która niosła pewną nadzieję na przyzwoity pełnowymiarowy debiut. Niestety Collision nie spełnia tych oczekiwań. Bowiem ta młoda, powstała ledwie cztery lata temu, holenderska grupa nagrywająca dla znanej w progresywnym światku wytwórni Freia Music, nagrała album nijaki, niczym niewyróżniający się wśród masy podobnych progrockowych płyt. Na krążku znajdziemy dziewięć 4 – 5 minutowych kompozycji, z których tylko kilka wyrasta ponad przeciętność.
Są wśród nich znane ze wspomnianej EP-ki Bring Me To The Water oraz balladowy My Demons Hunt, który na wydanej w ubiegłym roku płytce wydawał mi się słaby, a tu… No cóż, na bezrybiu i rak ryba. Bronić się też może Maze mający pewien feeling. Generalnie, dwie panie i trzech panów, tym dosyć krótkim formom, starają się nadać bardziej progresywnego szlifu, momentami - poprzez mocniejszy riff i łamaną rytmikę - nawet progmetalowego. Czasami zasłyszymy też Hammondowe figury. Nie potrafią jednak muzycy nadać tym kompozycjom odpowiedniej wyrazistości, choćby poprzez zgrabny melodyczny motyw. W konsekwencji tego otrzymujemy progrockowe granie z żeńskim wokalem trochę w stylu późnego i zdecydowanie słabszego Mostly Autumn (bez folkowych dodatków), czy Touchstone, bądź Panic Room.
Niewiele nowego do obrazu grupy wnosi ta płyta. Nie ukrywam, że gdy sięgnąłem do mojej poprzedniej recenzji „złapałem się” na paru powtórzeniach. No ale… cóż nowego można napisać o dosyć wtórnym graniu, praktycznie nic nieróżniącym się od tego zawartego na wcześniejszej płytce.