Panzerballett to kolejna załoga, która dołączyła do niemieckiej (niewtajemniczonym jeszcze raz przypomnę – należącej do muzyków RPWL) wytwórni Gentle Art Of Music. Pochodzą z Monachium a ich początki sięgają 2004 roku. Twórcą i mózgiem grupy jest gitarzysta Jan Zehrfeld, profesjonalnie wykształcony muzyk mający za sobą studia na Uniwersytecie Muzyki i Sztuki Dramatycznej w austriackim Grazu, w Akademii Sibeliusa w Helsinkach i w Konserwatorium Richarda Straussa w Monachium. Co ciekawe, pozostali członkowie kwintetu niewiele mu w tym względzie ustępują. Basista Heiko Jung skończył z wyróżnieniem wspomniane monachijskie konserwatorium, grywał w bawarskiej Młodzieżowej Orkiestrze Jazzowej, a dziś pisuje do fachowego magazynu Bass Quarterly. Ponadto drugi gitarzysta Josef Doblhofer i perkusista Sebastian Lanser skończyli Konserwatorium Brucknera w Linzu, ten pierwszy miał okazję odbyć trasę z samym Ianem Paicem. No i jest jeszcze saksofonista Alexander von Hagke – wyjątkowo ważny w ich twórczości – mający za sobą studia z saksofonu i klarnetu w Monachium i Nowym Jorku, własne muzyczne projekty i przy okazji… wykształcenie wyższe z matematyki! Nieźli muzyczni inteligenci, nieprawdaż?
Nie dziwić powinno zatem, że faktycznie sporo już ugrali. Bo oprócz czterech własnych płyt mają na koncie ponad 200 występów (także na wielu prestiżowych festiwalach) u boku między innymi takich artystów jak Chick Corea & John McLaughlin, MacAlpine-Sheehan-Donati, Nick Barrett & Clive Nolan, czy Sleepytime Gorilla Museum.
Tyle nudnych, choć pewnie prestiżowych dla nich faktów. Czas na muzykę. A ta naprawdę może zaintrygować fanów niełatwego, poszukującego grania. Sami nazywają swoją muzykę progressive funky math jazz metal. Fajne combo? Fajne i co najważniejsze dosyć trafnie oddaje ich styl. Przede wszystkim to granie instrumentalne, łączące w sobie ciężar masywnych gitarowych riffów, niekiedy w progmetalowym sosie (takie FrantiK Nervesaw Massacre pachnie chwilami Dream Theater), intensywną i połamaną rytmikę oraz mnóstwo solowych, wirtuozerskich partii saksofonu, które ewidentnie kierują ich granie w kierunku jazzu, jazz rocka i fusion. Chwilami brzmi to karmazynowo, ale łaskawym okiem powinni też na nich zerknąć na przykład wielbiciele… Soft Machine.
Nie muszę chyba dodawać, że mnóstwo w ich kompozycjach wielowątkowości, zmian tempa i klimatu. Panowie nie ślinią się przy tym do słuchacza prostymi melodyjkami, stawiają na intensywność, energię i wykonawczy pietyzm. Do tego naprawdę solidnie zarejestrowany i wyprodukowany. Nie jest to wszystko najprostsze i wymaga od słuchacza cierpliwości. Bo muzycy są awangardowi i momentami eksperymentalni. Z drugiej strony pokazują pewien muzyczny luz i dystans prezentując swoje wersje takich staruteńkich form jak Mahna Mahna Piero Umilianiego, czy temat Henry’ego Manciniego z.. Różowej Pantery (Pink Panther). Może to nie do końca moje ukochane klimaty, ale trudno nie docenić klasy.