Podróż dookoła Słońca.
Część piętnasta.
Ku uciesze fanów zespołu kolejne nagrania grupy jakie dane było im usłyszeć, były nagraniami koncertowymi. A zespół najlepiej czuje się na scenie, co do tego nie mamy żadnych wątpliwości.
W roku 1981 fanów spotkała wielka radość. Otóż Grateful Dead wydało dwa albumy z muzyką zagraną we wrześniu i październiku 1980 roku. Obie płyty pochodzą z tych samych koncertów.
Grupa wróciła do formuły koncertowej, którą praktykowała już w 1970 roku. Pierwszy set wypełniały utwory zagrane akustycznie, drugi elektrycznie. Tak też zostały wydane te płyty.
„Reckoning” jest całkowicie akustyczny. Każdy utwór jest odłączony od prądu i słuchając tych nagrań ma się wrażenie, że zespół zabrał nas do źródeł swojej twórczości. To są muzyczne poszukiwania swoich korzeni. Mroczne country & western, folk, oraz akustyczne, psychodeliczne odjazdy wypełniają tą część koncertu i płyty. Z tego powodu „Reckoning” jest szczególną pozycją w dyskografii grupy i nie sposób jej pominąć. To wielka uczta dla fanów wysłuchać Grateful Dead grających swoje utwory w innym formacie dźwiękowym.
Choć korzenie Grateful Dead leżą w tradycyjnej muzyce amerykańskiej, siłą rzeczy akustycznej, to jako rockowy band, częściej na koncertach używali instrumentów elektrycznych. W studio zespół pozwalał sobie na wykorzystywanie akustyków, choćby na płycie „American Beauty” czy „Workingman’s Dead” mamy liczne numery wykonane w ten sposób. Ale na koncertach były elektryczne, jak „Friend Of The Devil”.
Słuchając „Reckoning” nie mamy powodów do narzekań. Gra Garcii potwierdza tylko wysoki kunszt tego artysty. Aby bardziej utwory brzmiały akustycznie dopasowano specjalne zestawy bębnów dla obu perkusistów. Zostały one pomniejszone tak, że wyszły z tego małe akustyczne perkusje zawierające ponadto dużą ilość bongosów i bębnów ręcznych. Ponadto słychać pełną harmonię między perkusją a basem i gitarą Boba Weira.
„Reckoning” zawiera różne tradycyjne numery, każdy z nich jest ciekawą perełką, którą słucha się z zapartym tchem. Muzyka zagrana na tym koncercie jest bardzo klarowna i na pełnym luzie, pełna harmonii i wysokich lotów. Również wokalnie nie można nic zarzucić muzykom. Głos Jerry’ego brzmi czysto i perfekcyjnie podobnie jak Boba. I jest tu trochę smaczków obok których nie potrafię przejść obojętnie. Kryształowo czysta posiadająca jakąś nostalgię „China Doll”, piękne ballady „To Lay Me Down” czy „It Must Have Been the Roses” powodują, że płyty tej słucha się wyśmienicie. Ale mamy tu tez i pełne energii wykonane „The Race Is On” czy utwór z solowej płyty Weira „Cassidy”. Na uwagę zasługuje również numer „Bird Song” poświęcony pamięci Janis Joplin. To tutaj ujawnia się w pełni polot i fantazja Garcii jako gitarzysty. Jego solo w tym utworze należy do jednych z najlepszych w karierze. Akustyczna psychodelia – to jest właśnie to. Koncert kończy się porywającą pełną radości wersją „Ripple”.
Co jeszcze jest tak bardzo odczuwalnego oprócz muzyki na płycie Grateful Dead? ATMOSFERA jaka panuje na występach grupy. Wręcz czuć ten oddech publiczności, tę zabawę, tę iskrę, która wywoluje wyśmienity nastrój.
Hmm, nie pozostaje nam nic innego jak wejść w tę atmosferę koncertu i poczuć to tchnienie radości jakie dają nam Wdzięczni Nieboszczycy.