Kosmicznej Sagi odcinek 26: (całkowicie) premierowy.
Cóż, minął ledwo rok, a Hawkwind uraczyli na kolejnym nowym krążkiem. Częstotliwość godna pozazdroszczenia. Owszem, w latach 70-tych wydawanie płyt co 12 kilkanaście miesięcy było normą, ale jest rok 2017. Do tego Brock to już dziadziunio. Stąd pokłony się należą.
Jednak, co ważniejsze, Hawkwind nie wydaje nowe krążki tylko dla podbicia statystyk i stanu konta; są to bowiem pozycje przynajmniej dobre – może niewgniatające w ziemię – ale warte wysłuchania. A o to dziś nie łatwo.
„Into The Woods” lepsze od „The Machine Stops” chyba nie jest, ale to wciąż rasowe kosmiczne granie na poziomie.
Niczego nowego tutaj fani zespołu nie usłyszą, począwszy od kawałka tytułowego z fajnym fortepianowym wstępem i za chwilę konkretnym, motorycznym tempem z ciekawym riffem. Dalej jest znów znajomo; „Cottage In The Woods” i „Ascent” to przykłady bardziej klimatycznego, spokojniejszego grania ze świetnym „Magic Scenes” na czele. Bombowo brzmi „Vegan Lunch” z rewelacyjną partią gitary prowadzącej i śpiewem Brocka balansującym gdzieś w okolicach takiego „Living On The Knife Edge” z płyty „Sonic Attack” z 1981 roku. Typowo hawkwindowy „Wood Nymph” jest też niewiele gorszy.
Jedyne co dziwi w zawartości „In The Woods” to singlowy „Have You Seen Them”; prosty, riffowy i nośny kawałek, by nie rzecz AOR-owy – zupełnie niepasujący zarówno do zestawu płyty jak i twórczości Hawkwind w ogóle. Jakoś – jak sięgam pamięcią – trudno doszukać się czegoś podobnego na którymkolwiek z poprzednich albumów kapeli. Ciekawostką jest również „Space Ship Blues”, który wprawdzie tradycyjnym bluesem nie jest, lecz pastiszowym i prześmiewczym numerem z jajcarskimi i równie niepoważnie brzmiącymi wstawkami z imitacją solówki na banjo na czele.
Całość dopełniają złowrogo brzmiące melorecytacje „Deep Cavern” i „The Wind” oraz krótkie instumentalne impresje pokroju „Darkland”. No i nie można wspomnieć o zamykającym całość „Magic Mushroom” – blisko 10-minutowej, rozpędzonej, transowej jeżdzie, brzmiącej jak spacerockowe jamowanie. Kto wie, czy to nie najlepszy utwór jaki Hawkwind nagrał od wielu, wielu lat.
Podsumowując: nihil novi, ale to wciąż Hawkwind: konkretny, rasowy i grający ten rodzaj muzyki, z którego jest najbardziej znany, jest mu najbliższy i w którym wciąż nie mają sobie równych.