Afrykańskie Czarne Gwiazdy (Ghana – jakby ktoś nie wiedział) dały ciała na Pucharze Narodów Afryki, przegrywając nawet mecz o trzecie miejsce i w efekcie nie zdobywając nawet brązowego medalu, natomiast w tym czasie europejskie Czarne Gwiazdy wydały trzecią płytę, skutecznie szturmując pierwszą dziesiątkę list przebojów w wielu krajach. Ja wiem, że teraz nie trzeba sprzedać zbyt wielu egzemplarzy, żeby to osiągnąć, ale nadal nie wystarczą rodzina, oraz krewni i znajomi Królika.
Byłem ciekaw, czy udało im się utrzymać wysoki poziom „The Killer Instinct”. Jednak spokojna rozczochrana – udało. Dalej mamy do czynienia z bardzo rasowym i bardzo atrakcyjnym hard'n'heavy, w przyjemny sposób atakującym nasze uszy. Jedyny minus – no cóż, tym razem jest to, jak na mój gust, za bardzo Thin Lizzy. Ale plusem w tym minusie jest to, że jest to dobre Thin Lizzy – skocznie, z werwą, śpiewne, melodyjne gitary. Tylko, że Thin Lizzy potrafiło swego czasu, pod sam koniec właściwej kariery przykopać dużo mocniej. Ale BSR nawiązuje do tego klasycznego okresu działalności grupy z drugiej połowy lat siedemdziesiątych. „The Killer Instinct” podobał mi się bardziej, bo tam TH stanowiło punkt wyjścia dla własnych pomysłów, a „Heavy Fire” jest właściwie prostym kopiowaniem tamtego stylu. Warwick głosowo dość mocno przypomina Lynnota, a śpiewających unisono gitar jest dużo więcej niż na poprzedniej płycie.
Na szczęście muzycy potrafili wycisnąć z tego naprawdę bardzo dużo, po prostu mieli dużo dobrych pomysłów i tak od początku do końca mieli te pomysły, bo cały album wyszedł im bardzo dobrze. Powiem tak, furda zapożyczenia, tego słucha się bardzo przyjemnie – dobre melodie, dobre riffy, świetnie zagrane – czego chcieć więcej od krążka hard'n'heavy? No przecież nie oryginalności. Teraz w takiej muzyce szuka się przede wszystkim czegoś, co fajnie uszy sponiewiera. "Heavy Fire" spokojnie nam taką rozrywkę zapewnia. A nawet jeszcze bardziej, bo to same dobre utwory. Słuchałem tego kilka razy i powiem szczerze, że jakoś mi trudno wyróżnić coś specjalnie – ani w górę ani w dół – cały czas równo i co najmniej dobrze.
Myślałem początkowo, żeby za to trzymanie się klamki Thin Lizzy zjechać im trochę ocenę i dać siedem gwiazdek, jednak kilka dni temu tak mi się dobrze tego słuchało, że już nie mam sumienia dać mniej niż osiem, chociaż z minusem. W ogólnym rozrachunku bardzo dobra płyta hard'n'heavy.