Dokształt koncertowy – semestr piąty. Gościnnie u Deadów.
Wykład dwunasty. A podróży dookoła Słońca część siódma.
Teoretycznie ze względu na chronologię, dzisiaj powinno być „Skull & Roses”, ale ze względu na potrzeby dokształtowe będzie rok późniejsze „Europe ‘72” (przyp. Redakcji)
Pierwsze europejskie tournee Grateful Dead nie mogło przejść bez echa. Sława tej oryginalnej kapeli dotarła na Stary Kontynent na długo przed tą trasą, nic więc dziwnego że spotkała się z wielkim zainteresowaniem wśród entuzjastów tej muzyki. Z ciekawostek warto wspomnieć o całkowitym zablokowaniu przez fanów wjazdu do Paryża w dzień pierwszego koncertu zespołu w Olimpii Theatre.
Dwadzieścia dwa koncerty dała grupa przebywając w Europie przez półtora miesiąca. O cztery występy więcej niż wcześniej planowano. Przy tak dużym zainteresowaniu dołożono jeszcze cztery shows w Strand Liceum w Londynie.
W 1972 roku po tej trasie wyszedł trzypłytowy album zatytułowany „Europe’72”. Mamy na nim fragmenty występów pochodzące z Anglii, Francji, Holandii i Danii. Dźwięk jest bardzo czysty, klarowny, wręcz idealny i powoli dojrzewał w zespole pomysł stworzenia tzw. Wall of Sound – systemu nagłaśniającego, doprowadzającego właśnie na koncertach dźwięk do perfekcji. Siedemnaście utworów zawartych na tej płycie pokazuje kolejne oblicze muzyki Grateful Dead. Powiem tak - od pierwszej sekundy albumu ta muzyka zniewala, prowadzi nas w mikroświat własnego umysłu. Obejmuje swą siłą duszę i ciało. Cała armia dźwięków wypełnia każdą cząsteczkę doprowadzając nasze serca do pełnej radości. Klasyczne numery zespołu znowu pokazują nam swoje nowe oblicze. Utrzymane w klimacie blues rockowym utwory wypełnione są fantastycznymi improwizacjami Garcii oraz reszty zespołu. „Cumberland Blues” , „One More Saturday Night” czy „Ramble On Rose” wbijają nas w głębie dźwięków i brzmienia. Na uwagę zasługują dwa najdłuższe numery zespołu zawarte na płycie: „Truckin’ „ oraz „Morning Dew”. Pierwszy z nich blues rockowy killer w części środkowej powala dźwiękami gitary doprowadzając słuchacza wręcz do euforii, natomiast „Morning Dew” wspaniała ballada Bonnie Dobsona zagrana w wolnym tempie zaczyna się od psychodeliczno-jazzowej improwizacji, która wciąga nas w pełną smutku opowieść o parze zakochanych szukających tytułowej porannej rosy.
W zespole pojawili się nowi muzycy. Występujący jeszcze z grupą Pigpen powoli przegrywał walkę z narkotykami i alkoholem. Jeszcze usłyszymy go na tym albumie ale jest to już niestety łabędzi śpiew tego muzyka. A szkoda bo to dzięki niemu w grupie było tyle bluesa. Keith i Donna Godchaux małżeństwo grające wcześniej w grupie Dave’a Masona zagościło w zespole na siedem długich lat. Ich obecność spowodowała zmianę brzmienia Grateful Dead. Zaczęły pojawiać się za sprawą grającego na akustycznym fortepianie Keitha elementy jazzowej improwizacji, a że w podobnym kierunku zmierzała cała grupa, to z czasem przekroczona została jedna z głównych linii oddzielających rocka od jazzu.
Jak ważne i udane było to tournee dla zespołu niech świadczy wydany w 2011 roku na 72 CD zapis wszystkich koncertów z tej trasy w pięknie wydanym boksie w ograniczonej liczbie 7200 sztuk. Oczywiście jest to mus dla Deadheada.
Pytania: