Choć album Enigmatic swoją premierę miał w październiku tego roku, do nas dotarł całkiem niedawno. Warto jednak napisać o nim jeszcze w starym roku, bo to rzecz ciekawa i wartościowa. To debiutancki krążek powstałej w 2011 roku warszawskiej grupy Limit Dźwięku utworzonej przez gitarzystę Pawła Skocza oraz klawiszowca Dawida Miedziochę. I to właśnie ci dwaj panowie (którym towarzyszą jeszcze Wojciech Karasiński na basie i Sebastian Wojciechowski na perkusji) są twórcami całego zawartego tu materiału - dziesięciu instrumentalnych, rockowych kompozycji zapisanych w trzech kwadransach.
To zatem instrumentalny rock o progresywnym zabarwieniu, w którym absolutnie króluje solowa gitara. Można byłoby wręcz stwierdzić, że Enigmatic to jedna, niekończąca się gitarowa tyrada Pawła Skocza. Inspiracje faktycznie słychać wyraźnie, zauważone zresztą już to tu, to tam. Ci, którzy lubią amerykańskiego wirtuoza Joe Satrianiego, mogą tu znaleźć sporo dla siebie. Jednak pojawiający się zaraz po krótkim Intro utwór tytułowy uderza gitarową formą w stylu… Johna Petrucciego, jakby wyjętą z początku Breaking All Illusions! Cóż by jednak nie mówić o odniesieniach do tych wyjątkowych muzyków, w propozycji Limitu Dźwięku słychać emocje, prawdziwą radość grania, witalność i spontaniczność, czego już czasami starym wyjadaczom, stawiającym na techniczną ekwilibrystykę, brakuje.
Wszystkich kompozycji słucha się naprawdę dobrze. W większości to żywe, energetyczne numery, których wielkim atutem jest spora melodyjność, czy wręcz śpiewność gitarowych partii. W niewielu fragmentach Skocz oddaje pole instrumentom klawiszowym, jak w Breaking Waves. A skoro mowa o tej kompozycji – to jeden z trzech spokojniejszych utworów w zestawie, utrzymany w konwencji rockowej ballady. Bardzo klimatyczny i nastrojowy. Trochę oddechu złapiemy też w The Love i kończącym całość The Island. I żeby było jasne, pozostali instrumentaliści też dają radę i nie ma w ich grze żadnego kontrastu dla wspomnianej już dwójki instrumentalistów. Sekcja rytmiczna zapewnia w wielu kompozycjach fajny groove i feeling (Crazy, Nice).
Przesympatyczna płytka dla koneserów dobrego, niebanalnego grania. Szkoda tylko, że najpewniej przepadnie w zalewie muzycznej papki wlewającej się drzwiami i oknami. Skąd takie „czarnowidztwo” z mojej strony? Ponad sześć lat temu recenzowałem na naszych łamach, wydany również własnym sumptem, album grupy Treetops, Secret Town. Bardzo podobny w swoim muzycznym pomyśle i równie ciekawy. I co? Daj Boże muzykom Limitu Dźwięku więcej szczęścia.