Jeden z naszych czytelników napisał na forum, że uwielbia się „nudzić” przy takiej muzyce, nie ma to jak „nudzenie” Marka Knopflera. Zgadza się, Konpflera spokojnie możemy zaliczyć do kategorii „nudziarzy” wersja z gitarą. Takie „nudziarstwo” wymaga sporych umiejętności – siedzi sobie facet z gitarą (albo czasami przy fortepianie) i coś tam sobie mruczy do mikrofonu, a publika i tak słucha go bardzo uważnie. Też lubię coś takiego, ale „Tracker” to nie jest „nudziarstwo”, tylko jest po prostu nudny i to bez żadnego cudzysłowu. Nie jestem szczególnie zagorzałym sympatykiem Knopflera, ale mam jego kilka płyt solowych i nawet mi się podobają – szczególnie ścieżka dźwiękowa do filmu „Local Hero” i „Sailing to Philadelphia”. „Get Lucky” i „Golden Heart” też są niezłe.
O „Trackerze” wiele dobrego nie mogę powiedzieć, bo z jedenastu utworów (wersja podstawowa) raptem dwa ostatnie mi się spodobały, a wcześniejsze kilkadziesiąt minut to takie pitolenie o niczym. Pierwszy raz słuchałem tego w autobusie – wyciągnąłem Politykę, włączyłem muzykę i po jakichś pięciu minutach zapomniałem, że czegokolwiek słucham. Daje do myślenia, ale zdarza się. Natomiast drugi odsłuch, po południu, w domu, kiedy uwaliłem się wygodnie na kanapie i tylko słuchałem, a kolejne utwory snuły się smutno, jak ostatnio Bronek po pałacu. Jakoś udało mi się nie zasnąć, a moja wytrwałość została nagrodzona dwoma, ostatnimi utworami. Tylko, że jeśli się ma dwa dobre numery, to wydaje się singla, a nie cały longplay.
Z tego co się orientuję, „Tracker” sympatykom Knopflera do gustu przypadł, nie-sympatycy ominą go szerokim łukiem i wszyscy będą zadowoleni. Takim jak ja, okazyjnym słuchaczom spodoba się albo i nie. Mnie się nie spodobał. Nuda, panie, nuda.