To pierwsza solowa płyta Bjørna Riisa, założyciela, gitarzysty i autora tekstów bardzo cenionej u nas norweskiej formacji Airbag. Nie dziwić zatem powinno, że artysta odpowiada za wszystko także i na tym albumie. Stworzył muzykę, słowa i zagrał na prawie wszystkich instrumentach, korzystając z pomocy tylko trzech muzyków, w tym dwóch z macierzystej formacji (Henrik Fossum, Asle Tostrup).
Być może te wszystkie powyższe uwarunkowania sprawiły, że Lullabies In A Car Crash brzmi dokładnie tak, jak kolejny album Airbag. I pod tym względem Riis się nie obronił. Bo zazwyczaj artyści robiąc solowy „skok w bok” starają się wyraźnie zaznaczyć teren swoich nowych, innych od macierzystej grupy, muzycznych poszukiwań. Tego Riis nie zrobił stawiając na zachowawczość i sprawdzoną formułę. Czy przez to nagrał płytę słabą? Nie. Wręcz przeciwnie, bardzo piękną. Mam nawet wrażenie, że cofnął się nią nieco do początków Airbag, do EP-ek Come On In, Sounds That I Hear i Safetree. Zatem wszyscy ci, którzy pokochali Airbag za tamte dźwięki, czy wreszcie debiut Identity, powinni po Lullabies In A Car Crash sięgnąć bez dwóch zdań.
Na albumie znalazło się sześć kompozycji, utrzymanych w niezbyt spiesznych tempach, bardzo przestrzennych, nastrojowych i klimatycznych, podkreślonych ciepłymi klawiszami i akustycznymi dźwiękami gitary. Do tego opatrzonych pięknymi, nieco rozmarzonymi melodiami, wygrywanymi głównie na gitarze solowej. Riis ma styl silnie wszak naznaczony grą swoich mistrzów: Davida Gilmoura i Steve’a Rothery’ego. Muzyk oferuje zatem inteligentne, dopieszczone, wyszlifowane z pietyzmem długie gitarowe sola. Najpiękniejsze z nich znajdziemy w patetycznych finałach Out Of Reach, czy Lullaby In A Car Crash. Z drugiej strony potrafi też zagrać nieco ostrzej i energiczniej, kłaniając się nieco innemu cenionemu przez siebie gitarzyście, Stevenowi Wilsonowi z Porcupine Tree. Aby się o tym przekonać wystarczy posłuchać The Chase. Całości dopełnia nastrojowy śpiew Riisa faktycznie mieszczący się gdzieś między głosami Tima Bownessa i Nicka Drake’a.
To album dla lubujących się w rozmarzonych Floydowskich klimatach i absolutnie obowiązkowa rzecz dla wszystkich miłośników Airbag.