Po krótkiej przerwie wrócił Hector i patataj metal. Zaraz, na sam początek mamy „Hector’s Hymn” i już wiadomo, że „stary, dobry” HammerFall powrócił. Trochę szkoda, bo mroczniejsza i cięższa wersja HammerFall z „Infected” bardzo mi się spodobała. Ale ten krótki rozbrat z rycerzami, demonami i w ogóle całą tą stylistyką fantasy, oraz charakterystyczną muzyką, wyszedł zespołowi na zdrowie – „Infected” jako lekki skok w bok, a potem powrót do starej, sprawdzonej formuły.
Znowu Cams wokalnie sięga górnych warstw atmosfery, znowu Dronjak szyje na gitarze i ma pieczę nad wszystkim, a reszta zespołu dziarsko im sekunduje, znowu można wyciągnąć z pawlacza zbroję i podczyścić lekko podśniedziały miecz i ruszyć do walki ze złem. A towarzyszyć nam będzie naprawdę urocza muzyka – ten patos, te chóralne zaśpiewy w refrenach, idealne do śpiewania na koncertach. Można by się było z tego śmiać, gdyby to nie było takie dobre. Refren z „Bushido” łazi za mną przez cały dzień: „I’m a warrior, I am, in the rising sun I stand, my true colour is shinig bright inside” – nosz cała sala śpiewa z nami. Ale szczerze mówiąc już tak wielu galopad jak wcześniej już nie ma, coś tam po „Infected” zostało, trochę ciężaru, chropowatości. To wszystko nie jest takie lekkie i błyszczące jak wcześniej – i bardzo dobrze. Jest też nawet zupełnie przyzwoita ballada – „Winter Is Coming”. Inne utwory to już uczciwa dawka metalowych decybeli, bo całość aż się prosi, żeby tego słuchać głośno i to na przyzwoitych kolumnach. Całe „®Evolution” jest bardzo równe, na naprawdę wysokim poziomie i raczej dosyć trudno wybrać coś, co by się specjalnie wyróżniało. Mój ulubiony to „Bushido”, bo ma najfajniejszy refren. Poza tym może jeszcze tytułowy, „Ex Inferis”, „Tainted Metal”, „We Won’t Back Down”, „Evil Incarnate” – ale to wybór bardzo subiektywny. Jedyna rzecz, która mogłaby być bardzo fajna, a wyszła tak sobie to „Wildfire”. Zaczyna się jak rasowa galopada, do tego z chórem, ale gdzieś w środku zwaaalniaaamy, pogrywają sobie gitarki unisono, tak z kilkadziesiąt sekund, znowu pedal to the metal i znowu jadziem pełnym gazem. Chyba za dużo chcieli upchnąć w czterech minutach. Może powinno być dłuższe.
Nie jestem szczególnym fanem takiej odmiany metalu, ale HammerFall rozczulili mnie lata temu numerem „Hearts on Fire” (a szczególnie teledyskiem) i jakoś mam od tego czasu do nich dużą słabość. Nie zawsze moje uczucie bywało odwzajemnione, bo po „Crimson Thunder” bywało różnie – w każdym razie do jednej z poprzednich płyt to musiałem się trochę przyzwyczaić i musiałem się przyzwyczaić do kilku utworów z „Infected”. Przy najnowszej już nic nie musiałem, po prostu słuchałem i się cieszyłem, że takie fajne. Właśnie – fajne, bez specjalnych ambicji, ale jeżeli chodzi o walory rozrywkowe – bez zarzutu. „®Evolution” to prawie że idealne połączenie metalowego patosu, riffów i melodii – te proporcje dobrano perfekcyjnie. Czy dać osiem gwiazdek, czy siedem? No nie wiem. Spróbuję to jakoś ogarnąć z not cząstkowych – fajność – dziewięć i pół, muzycznie – siedem z plusem, słuchalność – osiem, stylowość – no dziewięć, bo taki kicz to ze świecą szukać. Wychodzi, że trzeba dać osiem. No to dam. Ale jakby co, to będę się tłumaczył tym, że mam do nich słabość.
„Hearts on fire, hearts no fire, burning, burning by desire…”