Dokształt koncertowy - nieregularnik wakacyjny.
Odcinek drugi.
Wiadomo – występy na żywo to sól rocka.
Przy okazji – Ćwiara Minęła 1987!
Trzeba być bardzo pewnym siebie i bardzo przekonanym o swojej wartości, żeby karierę płytową zaczynać od krążka koncertowego. Młode, nawet te bardzo zdolne zespoły, za swojej młodości najczęściej na koncertach wypadają po japońsku, czyli jako tako, a czasami nawet bardziej jako niż tako. Potem, po zagraniu kolejnych dwustu, trzystu koncertów sprawa ma się już dużo lepiej i można się szarpnąć na jakieś koncertowe wydawnictwo, ale album na żywo, na początek, to rzecz raczej nieczęsto spotykana.
Jane’s Addiction postanowiło wydać jednak na początek płytę live, bo granie na żywo lepiej oddawało prawdziwego ducha tej muzyki. Jednak z tą „żywością” debiutu nie jest tak wszystko jasne do końca, a raczej jasne jest, że jest to krążek mocno „podszlifowany” w studiu. „Rdzeń” materiału nagrano na jednym koncercie w styczniu 1987 roku, w studiu do tego dograno sporo, a odgłosy publiczności pochodzą z koncertu … Los Lobos. I tak do końca nie wiadomo, co zostało nagrane na koncercie, a co zostało dograne po. Powiedzmy, że jestem pod wrażeniem inwencji „twórczej” zespołu.
To dlaczego coś tak podejrzanej konduity zajmuje miejsce (bardziej) prawdziwym koncertom. Bo to klasyfikowane jest jako „live”, a do tego jest to debiut jednej z bardziej znaczących formacji przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a do tego – na żywo, czy nie jest to naprawdę znakomita płyta.
Podzielono ją na dwie części – zgodnie z podziałem winyla na strony – na pierwszej znajdują się utwory bardziej zelektryfikowane, na drugiej – bardziej akustyczne. I ta jest moim zdaniem dużo ciekawsza. Jeszcze kiedy miałem to na kasecie, słuchałem głównie tej części. Tu jest rewelacyjna wersja „Rock & Roll” Velvet Undergound, wydaje mi się, że lepsza niż oryginał i bardzo ciekawe podejście do „Sympathy for the Devil” Stonesów (tu jako „Sympathy”). Farrel z kolegami odcisnęli na tym bardzo mocne piętno swojego stylu, ale nie straciło to swojego pierwotnego charakteru. Tak, klasę zespołu można poznać też po tym jak interpretuje twórczość innych. W tej części jest też jeden z najbardziej znanych utworów Jane’s Addiction – „Jane Says” (w wersji studyjnej znalazł się na kolejnej płycie grupy – „Nothing’s Shocking”).
Już na debiucie dobrze słychać, że Jane’s Addiction to już grupa dobrze poskładana stylistycznie, a to co proponowała było czymś nowym w ówczesnym, dość nieruchawym rockowym światku. Z braku laku wrzucono ich do worka z napisem heavy metal, ale pasowali tam równie dobrze, jak gdzie indziej. Grali głośnego, gitarowego rocka, pokręconego rytmicznie, z dziwnymi melodiami, trochę zaczepionego o funk, albo i też o psychodelię, do tego ten zupełnie wokalnie niepodobny do nikogo Farrell. W każdym razie w Headbangers Ball ich puszczali.
„Jane’s Addiction” nie był szczególnym przebojem, ale został zauważony, przez prasę, publiczność i … ludzi z Warnera, którzy szybko podpisali z grupą kontrakt, trafnie przewidując, że grupa rokuje i to pod każdym względem – jak się okazało mieli rację. I tak oto od nieco udawanego krążka koncertowego, nagranego dla niewielkiej wytwórni, zaczęła się kariera jednej z ważniejszych rockowych grup ostatniego ćwierćwiecza.