Wiem, wiem. Zaraz ktoś zakrzyknie: no ileż można?? Cóż, faktycznie trochę tych koncertówek panowie natrzaskali. Zaczęli na początku wieku od Live in America z samą li tylko muzyką a potem były już wydawnictwa także z obrazkami: Live in Europe, Whirld Tour 2010 - Live From Shepherd's Bush Empire i More Never Is Enough. Niemalże każde wypasione, z dyskami audio i DVD. KaLIVEoscope w recenzowanej edycji też ma charakter wydawniczego kolosa, bo to trzy płyty CD i jedna DVD. Czy warto zatem sięgać po kolejny album z oklaskami tej supergrupy?
Tak i to z kilku powodów, choć umówmy się, że to rzecz dla najwierniejszych z wiernych. Zbieraczy, którzy „lubią mieć wszystko”. Osobiście dla mnie KaLIVEoscope ma wyjątkowy, na swój sposób, pamiątkowy charakter. Promując tegoroczny album Kaleidoscope muzycy nie dotarli niestety do Polski. Najbliżej naszego kraju byli w Berlinie, gdzie dali koncert 8 marca. Występ, który dane mi było zobaczyć na żywo. Dokładnie dzień później artyści zagrali w Kolonii i to właśnie ten spektakl widzimy na dysku DVD. Ten berliński gig był zatem próbą generalną przed rejestracją, niemalże identyczną z zaprezentowanym tu materiałem. No ale to nie najważniejszy, wszak mocno prywatny, argument podkreślający wartościowość tego boksu.
Bo po pierwsze, muzycy prezentują tu na żywo w całości ostatni, bardzo udany zresztą, studyjny krążek Kaleidoscope. Nie można zatem im zarzucić, że odgrzewają stare kotlety. To że czynią to fajnie, z luzem i wigorem, nie muszę nikogo przekonywać, wszak mamy w Transatlantic do czynienia z samymi osobowościami. Po drugie, w takim składzie prezentują się na płycie po raz pierwszy. Przypomnę, że gościnnie udzielającego się w grupie, Daniela Gildenlowa, zastąpił wtedy znany z Enchant i Spock’s Beard Ted Leonard. Jego charakterystyczny, „wyskoki” wokal, choćby w pięknej balladzie We All Need Some Light, jest wart posłuchania. Po trzecie, muzycy nie poszli na łatwiznę i nie dali na trzech płytach CD dokładnie tego samego materiału, który znalazł się na dysku DVD. Słuchacz otrzymuje bowiem na nich nagrania z dwóch występów z holenderskiego Tilburga, w którym muzycy zagrali trzy utwory więcej – covery, które znalazły się na bonusowym dysku albumu studyjnego. Jest zatem Moodybluesowy Nights In White Satin ale też i dwa klasyki Focus – Silvia i Hocus Pocus. Smaczkiem tych koncertowych wykonań jest udział w nich samego Thijsa van Leera! Sam materiał ogląda się dobrze. Zmontowany został dynamicznie, z solidnej jakości dźwiękiem. Sprzyjają temu okoliczności - pełna sala i gorące przyjęcie zebranych. Mike Portnoy nie jest może tak szalony, jak w Berlinie (prawie demolował zestaw!), z drugiej strony Morse, we wspomnianym Berlinie nadziębiony, ocierający nos chusteczką i przez to lekko się męczący, tu wypada przekonująco (no… wiadomo, współczesna technika). Warto wspomnieć o polskim wątku. Koncert kończy ładnie zinstrumentalizowane Outro przygotowane przez Michała Mierzejewskiego. Do tego całość jest naprawdę zgrabnie wydana, w sam raz do postawienia na półkę. A i przystępna cena tej kilkupłytowej wersji nie powinna odstraszyć.