Prog z kapustą – Zweite Ausgabe (znaczy się Edycja Druga) & Dokształt Koncertowy – semestr trzeci.
Wykład siódmy.
Jane w latach siedemdziesiątych należało do czołówki niemieckiego prog-rocka, a przy okazji była to jedna z popularniejszych kapel w Niemczech Zachodnich. Między innymi dlatego Manfred Wieczorke zostawił Eloy i zatrudnił się tam na etacie klawiszowca – bo lepiej płacili. A „Live at Home” było jego pierwszą płytą, którą nagrał z nowym zespołem.
Jest to o tyle nietypowy „żywiec”, że sporo materiału to utwory premierowe, a całość wieńczy znakomita suita „Windows” – też premierowa. Poza tym debiut reprezentują dwa utwory, „How We Are”, „Lady” i „Fire, Water…” po jednym.
Jeżeli wybieram jakiś koncert do dokształtu, to zazwyczaj jest on wart poznania/przypomnienia. Nie inaczej ma się z „Live at Home”. W połowie lat siedemdziesiątych Jane szło mocno – i komercyjnie, i artystycznie. Co prawda kiedyś spotkałem się z głosami, że wszystko to, co po „How We Are” to już mniam-błeee, że zacytuję moją ulubioną smoczycę Pasię, ale to nieprawda. Faktycznie, dwie pierwsze płyty są znakomite i chyba rzeczywiście najlepsze. Nie powiedziałbym jednak, że kolejne cztery jakoś mocno od nich odstają. A jeżeli o mnie chodzi, to bez problemu łykam wszystko, co nagrali w latach siedemdziesiątych, na przykład bardzo lubię „Age of Madness”. Dopiero „Germanię” sobie odpuściłem. Lubię takie granie – gdzieś zawieszone między prog-rockiem, a hard-rockiem. Kiedy trzeba potrafią być i progowo patetyczni, grać z rozmachem, a jednocześnie zawsze ma to swój ciężar, z jednej strony iście hard-rockowe riffy, a z drugiej podniebne pasaże na syntezatorach. Jedyne, co można zarzucić Jane, to wokale. Nie da się ukryć, że pod tym względem specjalnie się czym chwalić nie mają. Ale zawsze było to czterech instrumentalistów, a za mikrofonem stawiali tego, co nie tyle najlepiej śpiewał, co najmniej fałszował. Zresztą śpiewało ich tam aż trzech, za to każdy tak sobie.
Jednak sama muzyka rekompensuje wszelkie niedociągnięcia wokalne. Z pewnością ozdobą albumu jest suita „Windows” – klasyczna, prog-rockowa suita, w floydowsko-psychodelicznym stylu, z gitarowo-klawiszowymi dialogami. Aż dziwne, że wcześniej nie znalazła się na żadnej płycie. Z reszty premierowych nagrań najbardziej podoba mi się „All My Friends” (dość mocno przerobiona przedostatnia część suity "Fire, Water, Earth & Air") , które bardzo ładnie przechodzi w „Lady”, a z wcześniej znanych – „Hangman”.
Według tego, co jest napisane we wkładce, nagrania pochodzą z jednego tylko koncertu, który odbył się w Hanowerze, w sierpniu 1976 roku. Co słychać, bo jest to spójne i ma to swój klimat. W ogóle bardzo dobry koncert, bardzo dobra płyta i myślę, że powinna spodobać się każdemu fanowi klasycznego rocka.
Obecnie na rynku dostępne są dwa wydania tego krążka na CD – starsze, jednopłytowe, wydane jakieś 20 lat temu przez Brain, niestety okrojone o „Daytime” i nowsze, dwupłytowe SPV z 2008 roku, zawierające całe „Live at Home”, łącznie z „Daytime”, oraz dodatkowo prawie godzinę nagrań z WDR Kolonia.
Jedno pytanie, za 3 punkty:
- Co łączy „Live at Home” i „Konzerte” Novalis – jedna, wspólna rzecz?