Opowieści około-hawkwindowych ciąg dalszy...
„Kosmiczna Saga” została oficjalnie zamknięta jakiś czas temu, tudzież chwilowo zawieszona do czasu ukazania się nowej, stydyjnej płyty formacji. Niemniej nie powstrzymuje mnie to przed okazjonalnym przedstawieniem ArtRockowej publice mniej lub bardziej (z nastawiniem na to pierwsze) znanych pozycji związanych z działalnością tej niekwestonowanej legendy space-rocka jaką jest Hawkwind. Zresztą prawda jest taka, że muzyków przez zespół przewinęło co najmniej tyle co najróżniejszych psychotropów przez umysł Tomusia Terlikowskiego tak więc efektów u(po)bocznych nikt nie jest w stanie zliczyć.
Analogie polityczne jednak na bok.
Alan Davey (od lat najmłodszych podobnież wielki fan zespołu) wymyslił sobie, że któregoś pięknego dnia dołączy do Hawkwind. Zresztą już zakładając swoją pierwszą szkolną kapelę z kuzynem pod koniec lat 70-tych brał na warsztat głównie kawałki kapeli Dave’a Brocka. Kilka lat później jedna z taśm demo formacji Davey’a trafia do lidera Hawkwind, a ten wciska go do zespołu kosztem Harvey’a Bainbridge’a, który zmuszony jest przekwalifikować się na operatora parapetów.
Davey przesiaduje w Hawkwind dobrych kilka lat, nagrywając z kapelą sporo niezłych płyt. W międzyczasie również drze koty z Brockiem tu i ówdzie czego wynikiem jest kilka odejść i powrotów w szeregi zespołu, aby ostatecznie się z nim rozstać pod koniec 2007 roku.
W tzw. międzyczasie basista nie za bardzo wiedział co z sobą począć. Niby coś kombinował z innymi byłymi muzykami kapeli, udzieląc się w nowym wcieleniu Hawklords. Od czasu do czasu też pogrywał w Ace Of Spades, który (jak nie trudno się domyśleć) był niczym więcej jak tribute-bandem Motörhead.
Prowadził on również swoją własną kapelkę. Ochrzcił ją nazwą Bedouin. Jej nazwa daje się jednak być co najmniej myląca. Etnicznych wędrówek na Bliski Wschód raczej tutaj nie uraczycie. Zamiast tego autorzy wydawnictwa gwarantują ostrą, space-rockową jazdę.
No bo co jak co, ale Davey za daleko od brzmienia Hawkwind nie odszedł. Zresztą jak stare przysłowie mawi: jabłko nie pada dalko od jabłoni. Brock wychował młodzieńca na swój kształt więc teraz ma za swoje. Bedouin zaoferował muzykę kosmiczną, motoryczną i bezkompromisową... Zupełnie jak Hawkwind.
„Extremely Live 2003” to takie podsumowanie działalności Bedouin. Zespół niby grywał, coś tam wydał własnym nakładem, ale akses do jego wydawnictw stał się dostępniejszy dopiero, gdy Davey (jak Kurski z Kaczyńskim) przeprosił się z Brockiem i basista skorzystał z dobrodziejstw dystrybucyjnych Hawkwind Records...
Zresztą „Extremely Live 2003” to - jak już wspomniałem - całkiem konkretne i wypasione hawkwindowe granie. Sporo rozpędzonych, rzęsistych (utrzymanych w stylu macierzystej kapeli) kawałków. Co więcej, odniesień do Hawkwind mamy tutaj przynajmniej kilka. Jest i cytat z „Kroniki Czarnego Miecza” („Elric The Enchanter”) i z „Electrycznego Namiotu” („LSD”) i przede wszystkim z „Kosmicznych Bandytów” („Wings”), który wypada zdecydowanie najlepiej dzięki ciekawej, uproszczonej i niemalże garażowej wersji.
Poza tym jest cała masa podobnego - miłego dla hawkwindowych zapaleńców - grania. Mile riffujący „Angels In Denial”, nieco epicki „Ancient Lights”, klimatyczny „One Moon Circle”, czy wgniatający w glebę „Vision Quest” to tylko niektóre z atutów krążka. Każdego numeru (poza koszmarnie topornym „Chasing The Dragon”) słucha się przyjemnie, będąc uprzednio wprowadzonym w odpowiedni (chwilami może nieco jednostajny, ale w sumie pozytywny) klimat.
Uwaga – czy raczej przestroga – tycząca się całości jest jedynie jedna. Oryginał wydaje się być nagrany na sprzęcie nie najwyższej jakości. Jednakże pomimo faktu, iż profesjonalni technicy z Hawkwind Records zdają się wyciągnąć z taśm dźwięk najczyściej jak się da (bębny mimo to brzmią dość surowo) to jednak z brzmieniem na płycie takiej jak ta jest jak z trądzikiem i nacjonalistycznymi poglądami... Niby później się z tego wyrasta, ale coś w środku jednak gniecie i przeszkadza...
A miało już nie być politycznie...