„Organek” to projekt Tomasza Organka, którego fani mogą kojarzyć z działalności zespołu SOFA. Po udanej karierze w zespole muzyk postanowił działać solowo i tak powstał album Głupi.
Muzyka na płycie porywa od początku do ostatniego dźwięku. Fascynujące dzieło umiejętnie łączy w sobie stare, surowe brzmienie vintage rocka z nowoczesnością (subtelna elektronika, trochę alternatywy). W efekcie mamy elementy The Doors, czy Led Zeppelin wymieszane z The Black Keys, Arctic Monkeys i Jackiem White’em. Inspiracja jest dość wyraźna, ale Organek w każdej chwili jest sobą i idzie własną ścieżką. Do tego w przeważającej większości utworów śpiewa po polsku! Na Głupim usłyszmy niebanalne teksty, dobre melodie, porywające riffy i wiele innych elementów, które powinny muzycznie „wykarmić” zarówno starych wyjadaczy, jak i współczesną młodzież.
Warto podkreślić niezwykłe bogactwo gatunkowe, które znajdziemy na płycie. Zaczyna się mocno rockowo z elementami new wave’u (szczypta The B 52’s), a Organek sam nam się przedstawia („Nazywam się Organek i mam w sercu ranę”). Dużo rockowego, alternatywnego i bluesowego grania usłyszymy w singlu „Kate Moss”. Znajdziemy w nim sporo gitary i brudnego brzmienia, które wraca teraz do łask za sprawą wspomnianych The Black Keys i Jacka White’a. Bardzo ciekawie brzmią nawiązujące do doorsowych klimatów (klawisze! Manzarek!) „Nie lubię”, czy „King Of Parasites”. Hipnotyczne wokale i pełzająca gitara są świetnym dopełnieniem niesamowitego klimatu tych dwóch utworów. Nie można nie wspomnieć także o „Młodzież szuka sensacji” (stary, dobry punk rock), „Italiano” (prawie House Of The Rising Sun, a poza tym świetna, surowa ballada), czy „Stay” (w pierwszej części genialne wstawki psychodelii lat 60. i soulujący wokal w drugiej). Zachwycające są także „O matko!” i „Autostrada 666”, czyli utwory bardzo amerykańskie, drive’owe, zahaczające o surowe country. Słychać dowcip, zabawę konwencją, ale też doskonałą melodię, rock’n’roll i genialne riffy. Całość zamyka „Głupi ja”, czyli akustyczna, zbluesowana ballada wypełniona surowym wokalem Organka i licznymi slide’ami gitarowymi. Gdzieś w tle pobrzmiewa duch Roberta Johnsona…
W czasach, kiedy królują dźwięki robione na licznych efektach, poprawiane w studiu, a muzyka gatunkowa zamyka się w swoim małym świecie, Organek wymieszał style zachowując przy tym szczerość i surowość brzmienia. Tak właśnie powinna brzmieć „prawdziwa” muzyka.
Dla mnie mocny kandydat na najlepszy polski album 2014 roku.