„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 8
Nadszedł upragniony sukces, który, zdawać się mogło, miał zapewnić muzykom komfort dalszej pracy. Jednakże presja „pójścia za ciosem” wywarła na Bornemannie i kolegach coś zupełnie przeciwnego. Panowie podczas przymiarek do nowego albumu (początkowo pracowano nad nim we Francji) zaczęli drzeć ze sobą koty. Największe kwasy pojawiły się na linii Bornemann-Rosenthal, a konkretniej chodziło o teksty przedstawiane przez perkusistę, które lider uważał za „zbyt destrukcyjne i za trudne w dostowaniu do tworzonej wówczas muzyki”. Panowie ostatecznie znaleźli kompromis, choć ówczesne relacje pomiędzy muzykami trudno było nazwać sztamą, czy nawet zawieszeniem broni. Na domiar złego zespół został przegoniony z przydrogiego studia nad francuską Rivierą i zmuszony dokończyć nagrania w pośpiechu w Kolonii.
Nie tylko floydowy „The Wall”, nie tylko debiut U.K., ale również „Silent Cries and Mighty Echoes” był albumem tworzonym w atmosferze waśni, ale zawierającym niepowtarzalną i wyjątkową muzykę. Czy stało się tak dlatego, że w klimacie sporów muzycy wspinali się na wyżyny swoich sił twórczych, aby innym udowodnić swoją wyższość? Być może. Niemniej fakt pozostaje faktem, iż wspomniane wydawnictwo Eloy jest jednym z najlepszych w karierze zespołu, a wedle niżej podpisanego, zdecydowanie tym najlepszym.
Na „Silent Cries and Mighty Echoes” grupa dokonała czegoś niezwykłego; jeszcze bardziej usymfoniczniła brzmienie całości bez pomocy orkiestry. Dzięki niesamowicie głębokiemu klimatowi całości, do tego stworzonemu z niezwykle bogatym, instrumentalnym rozmachem, Eloy wznieśli się na absolutne wyżyny swojego kunsztu. Tak powstała płyta perfekcyjna bez jakiegokolwiek zbędnego dźwięku.
Otwierający całość „Astral Entrance/Master Of Sensation” przywołuje skojarzenia z wiadomym utworem. Piękna gitarowa solówka na tle klawiszowego podkładu. Jednak o ile dźwięki, które wyczarowywują Bornemann i Schmidtchen, nawiązują do „Shine On You Crazy Diamond”, o tyle w przeciwnieństwie do tego floydowego klasyka nagłe przejście w temat „Master Of Sensation” jest skrajnym przeskokiem klimatu, którego na płycie „Wish You Were Here” nie uraczymy. Mocna parta sekcji rytmicznej, pulsujące brzmienie gitary i klawiszy oraz drapieżny śpiew Bornemanna...
Trzyczęściowy „The Apocalypse” jest tworem jeszcze bardziej dopracowanym w szczegółach, aniżeli wieńczący poprzednią płytę studyjną epicki „Atlantis' Agony at June 5th - 8498, 13pm Gregorian Earthtime”. Płynnie przechodzący w kolejne fragmenty, dopracowane do najmniejszego szczegółu z całą masą zapadających w pamięć momentów z partiami gitarowo-klawiszowymi na czele, z przepiękną żeńską wokaliza gdzieś pośrodku i niesamowitym pędem na sam koniec.
„Pilot To Paradise” jest dość żywiołowy i mroczny, dzięki niezwykle ciekawie budowanemu nastrojowi i bogatym aranżacjom kreowanym przez Schmidtchena.
Delikatny i zwiewny „De Labore Solis” oraz podniosły „Mighty Echoes” dopełniają całości, czyniąc wydawnictwo spójnym i kompletnym.
Jak już wspomniałem wyżej, osobiście uważam „Silent Cries and Mighty Echoes” za jedno z największych arcydzieł nie tylko rocka progresywnego, ale muzyki w ogóle. Dopracowane, przemyślane i niepowtarzalne, uraczające bogactwem brzmień, rozmachem wykonania oraz świetnymi kompozycjami.
Co więcej, wydawnictwo zostało docenione przede wszystkim przez fanów, osiągając wynik jeszcze lepszy niż „Ocean”; 17. miejsce na listach najlepiej sprzedających się płyt w Niemczech i utrzymanie się na niej przez 14 tygodni (do tego znaczący sukces w... Norwegii, tutaj również płyta wbiła się w drugą dziesiątkę) sprawiło, że „Silent Cries and Mighty Echoes” pozostaje po dziś największym komercyjnym osiągnięciem Eloy. A że za tym przyszedł również ten artystyczny, to już nie zdarza się za często.
Stąd uznanie podwójne...