Fiński prog-psych-folkowy Kosmos idzie konsekwentnie swoją drogą. Dlatego zawartość nowej płyty absolutnie nie powinna zaskoczyć nikogo, kto już się wcześniej z tym zespołem zetknął. Koniec recenzji.
I na tym mi się w obliczu „Salattu Maailma” wenia tfurcza urwała i sobie poszła. Właściwie na zasadzie copy->paste wkleić tutaj pokaźne fragmenty recenzji poprzedniej płyty i też będą idealnie pasowały. Tak to jest z zespołami, których styl jest już mocno określony, a do tego poziom twórczości też nie ulega specjalnym wahnięciom. To cały czas głównie mellotron plus instrumenty akustyczne – flet, gitara pudło, skrzypce, plus delikatny dziewczęcy wokal, cały czas „zaczepione” jest to o hippisowskie klimaty z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. O poprzedniej płycie napisałem, że przede wszystkim jest ładna. I trochę nierówna. I że druga część lepsza od pierwszej. I dokładnie to samo mogę napisać o najnowszej. Pierwsza część to piosenki, a druga to utwory nieco bardziej rozbudowane, piosenki są sympatyczne, ale tylko „Loitsu” jakoś tak bardziej wpada w ucho, a „Tuuli” i „Uni” to bardzo fajne, odleciane numery. Żal tylko, że w „Tuuli” wyciszono bardzo dobrą solówkę na skrzypcach. W porównaniu z poprzednią – in plus – lepsza realizacja, bardziej wyrafinowane, subtelniejsze brzmienie. In minus – nieco gorszy poziom muzyczny. Wokale mnie też niezbyt przekonują, nie wiem, czy nie przydałaby się wokalistka o nieco silniejszym głosie. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że ta obecna nie pasuje do tej muzyki – kwestia gustu.
Miła i sympatyczna płytka. W sam raz na siedem gwiazdek.