ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu a-ha ─ Ending on A High Note -  The Final Concert w serwisie ArtRock.pl

a-ha — Ending on A High Note - The Final Concert

 
wydawnictwo: Universal Music Group 2011
 
"The Sun Always Shines on T.V."
"Move to Memphis"
"The Blood That Moves the Body"
"Scoundrel Days"
"The Swing of Things"
"Forever Not Yours"
"Stay on These Roads"
"Manhattan Skyline"
"Hunting High and Low"
"We're Looking For the Whales"
"Butterfly, Butterfly (The Last Hurrah)"
"Crying in the Rain"
"Minor Earth Major Sky"
"Summer Moved On"
"I've Been Losing You"
"Foot of the Mountain"
"Cry Wolf"
"Analogue (All I Want)"
"The Living Daylights"
"Take on Me"
 
Całkowity czas: 110:00
skład:
a-ha:
Morten Harket – vocals, guitars, percussion; Paul Waaktaar-Savoy – guitars, backing vocals; Magne Furuholmen – keyboards, piano, guitars, electric drums, backing vocals
With:
Karl Oluf Wennerberg – drums, electric drums; Erik Ljunggren – keyboards, programming, bass guitar
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,3

Łącznie 9, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
21.09.2013
(Recenzent)

a-ha — Ending on A High Note - The Final Concert

 

Dokształt koncertowy. Semestr drugi.

 Wykład dwudziesty.

 Giganci lat osiemdziesiątych, a ja nie bardzo wiem, jak zacząć. Chyba dlatego, że wtedy to nie był zespół, który mnie interesował. A właściwie w ogóle mnie nie interesował. Z kilku powodów. Po pierwsze nie cierpiałem „Take on Me”, po drugie co mi tam jakieś a-ha, popsterzy dla nastolatek,  ja miałem swój metal, swoje Marillion, Kate Bush, swoje 4AD, swoje Ultravox, Depeche Mode i resztę nowych romantyków i tym podobnych synth-popowców, a Norwedzy to nie był żadne new romantic, tylko zwykły pop wykorzystujący taką stylistykę.  Potem z czasem, z kolejnymi singlami,  nieco zmieniłem zdanie,  ale dalej był to dla mnie zespół z drugiego, albo nawet trzeciego planu.

 To dlaczego ten koncert, tego zespołu? Między innymi dlatego, że natura próżni nie znosi. Kilka lat temu ukazała się płyta „Foot of The Mountain”, a tytułowy był singlem, chodził po radiu i wyróżniał się spośród reszty sieczki dobrą melodią i klasycznym brzmieniem eighties. Sięgnąłem po całą płytę, okazała się dobra, a kiedy ukazał się koncert to… nie, nie sięgnąłem – koncert sam sięgnął po mnie. W czasie  pewnej mojej wizyty w jednym z tych dużych hangarów muzycznych, leciało to z głośników i ekranów. Brzmiało  zarypiaszczo. Poza tym zdałem sobie sprawę, że ja te wszystkie utwory znam, bo to były naprawdę wielkie przeboje, a poza „Take on Me” reszta mi się w sumie nawet podobała. No to why not?

 Jak sam tytuł na to wskazuje jest to faktycznie ostatni, regularny(*) koncert a-ha w ich karierze (odbył się 4 grudnia 2010 w Oslo) i trzeba przyznać wypadł okazale. Scenografia na pierwszy rzut oka może dosyć skromna, ale w połączeniu ze światłami wszystko skrzy i lśni niesamowicie. Muzyka też skrzy i lśni, bo te wszystkie przeboje zagrane zostały bardzo efektownie, dynamicznie i z naprawdę dużym rozmachem, chociaż skład dosyć skromny – trio, plus tylko dwóch muzyków towarzyszących. Trzeba przyznać, że prawie trzydzieści lat ciężkiej pracy w show-biznesie nie odcisnęło zbyt wielkiego piętna na panach Harkecie, Furunholmenie i Waaktaarze. Z zazdrością muszę przyznać, że garnitury noszą dokładnie tych samych rozmiarach, co na początku kariery, owłosienie mają pełne, a z siwizną spokojnie poradziła sobie farba. Sama muzyka przetrwała próbę czasu jeszcze lepiej, bo dobre melodie się nie starzeją, a z tego całego zestawu najlepiej wypadły utwory ze „Scoundrel Days”, czyli z drugiej płyty grupy. Nie muszę chyba mówić, że publiczność dopisała – cała hala Spectrum wypełniona była do ostatniego  miejsca fanami z całego świata (flagi rosyjskie, hiszpańskie, a nawet brazylijskie), a głównie fankami, bo płeć piękna była tu w zdecydowanej przewadze i to takim fankami wieloletnimi, bo było bardzo dużo pań w wieku 40+. Były łzy podczas ostatnich utworów, no bo to koniec kariery a-ha, ale chyba nikt nie wyszedł z koncertu zawiedziony – każdy dostał, to czego się podziewał, co chciał.

 To się bardzo dobrze i słucha, i ogląda, dlatego najlepiej sprawić sobie wydanie DVD+2CD, bo zwykle mamy więcej czasu na słuchanie, niż na oglądanie, no to przyda się CD. Ale od czasu do czasu można byłoby się odprężyć przy czymś, co fajnie  cieszy oko, no to i DVD.

 Znakomity, efektowny show, pełen bezpretensjonalnej, przebojowej muzyki – po prostu świetna zabawa.

 (*) – był potem jeszcze jeden koncert w 2011, dla uczczenia ofiar masakry na wyspie Utoya.

 Pytanie jedno:

  1. Proszę znaleźć związek a-ha z innym artystą, którego płyta też została omówiona w tegorocznym dokształcie (3 pkt.).
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.