„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 3
No i poszły konie po betonie. Kontrakt z Electrolą dał drużynie Bornemanna na tyle duży komfort, że mogli się oni skupić tylko nad wypracowaniem sobie pozycji na rynku. Były to jeszcze piękne czasy kiedy garnitury miały podejście do swoich inwestycji – powiedzmy – bardziej długoterminowe (sławetne słowa Tony’ego Stratton-Smitha - szefa Charismy: „Potrzeba kilku lat, aby Genesis zaczął się spłacać”), aniżeli na zasadzie: marna sprzedaż pierwszego singla równa się wypad z bajki. Dlatego nikt z naczelnie przełożonych nie brzęczał Eloyom o marnej sprzedaży „Inside”. Wtedy jeszcze dobre recenzje w prasie były więcej warte niż złota płyta na ścianie biura...
„Floating” jest niczym innym jak bratem-bliźniakiem „Inside”. Ten sam koncept, to samo brzmienie. Gitarowe popisy z pogranicza psychodelii i hard-rocka, Hammondy w pełnej krasie plus progresywne podejście; sporo przejść, wytworzenie odpowiedniego nastroju...
Zarówno „Inside” jak i „Floating” dałem po 7 punktów, jednak tę drugą cenię odrobinę wyżej. Dlaczego? Chociaży dlatego, że zdaje się mieć ona kilka bardziej dopracowanych elementów. Przed wszystkim „The Light From Deep Darkness” brzmi bardziej spójnie. Bardziej spójnie znaczy z konkretnie wyznaczonym początkiem, motywem przewodnim spinającym całość i bardziej przemyślanymi przejściami w kolejne części kompozycji. Lwim pazurem kompozycji jest mimo wszystko jej niesamowicie transowy i wciągający środek, z popisem Manfreda Wieczorke.
Trudno nie lubić tytułowego „Floating” z rozpędzonym rytmem, świetnym organowym podkładem oraz gitarowymi zagrywkami Bornemanna balanującymi między mocniejszym, a niemal jazzującym i wysublimowanym graniem.
Fani pierwszej płyty Wishbone Ash zachwyceni będą takim „Castle In The Air”. Podobne harmonie gitarowe wytworzone przez samego tylko lidera przywołują na myśl popisy duetu Turner-Powell.
Całość uzupełniają mrocznie i sennie rozwijający się „Plastic Girl” oraz fajny, przebojowy „Madhouse” z zapadającą w pamięc wokalizą Bornemanna i ciekawymi przejściami.
Tak jak o „Eloy” można było powiedzieć, iż to najbardziej gitarowa płyta zespołu tak według mnie „Floatong” jest jej najbardziej hammondową. Organy wprawdzie nie zdominowały całkowicie płyty (gitara Bornemanna zajmuje równie ważne tutaj miejsce), ale Manfred Wieczorke niejednokrotnie zdaje dać upust swoim – może nie specjalnie wybitnym technicznie, ale jednak – ciekawym popisom. „Floating” jest krążkiem bardzo... żywiołowym, z całym mnóstwem rozpędzonych i zakręconych partii, ułożonych jednak na tyle spójnie, aby całość nie robiła wrażenia chaosu i zbieraniny różnych motywów wciśniętych na siłę.