Formacja Nine Stones Close powstała w 2008 roku jako solowy projekt holenderskiego muzyka Adriana Jonesa, który w tymże roku zadebiutował wydaną własnym sumptem, i niestety średnio udaną, płytką St Lo (dziś, ten niespełna 40 - minutowy album, można zupełnie za darmo pobrać ze strony kapeli). Historia Nine Stones Close zaczęła nabierać kolorytu dwa lata później, kiedy to do Jonesa dokooptowali klawiszowiec Brendan Eyre, wokalista Marc Atkinson (znani być może niektórym z grupy Riversea) oraz Neil Quarrell. Efektem tego był już zdecydowanie lepszy krążek Traces.
Wydany w ubiegłym roku jego następca One Eye On The Sunrise jest kolejnym krokiem w rozwoju formacji. Wraz z nowymi muzykami na pokładzie – znanym z Knight Area perkusistą Pieterem van Hoornem oraz współpracującym z Arjenem Lucassenem basistą Peterem Vinkiem – Jones nagrał album, który powinien przypaść do gustu miłośnikom przyzwoitego neoprogresywnego grania.
Godzinny materiał podzielony na dziesięć kompozycji nie jest może równy, jednak ma sporo bardzo dobrych fragmentów. Do nich z pewnością należą pierwsze trzy kompozycje. Niespełna 3 – minutowy instrumentalny Faceless Angel pełni rolę swoistego wstępu i zachwyca pięknym gitarowym solo oraz głębokim klawiszowym tłem. Jeszcze lepsze wrażenie robi rozpoczęty delikatnie, w stylu współczesnych dokonań Marillionu, A Secret, w drugiej części majestatyczny, z pełnym żaru kolejnym gitarowym popisem. Następujący zaraz po nim Janus podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Ten kolejny instrumental i zarazem jeden z najlepszych numerów na albumie musi ucieszyć rozmarzonych nieco fanów progrocka.
Niestety, wkrótce czar pryska. Po akustycznym drobiażdżku ...And Dream Of Sleep dostajemy bowiem rozbudowaną, 12 - minutową kompozycję tytułową, w której muzycy pokazują rockowy pazur i… gubią tę subtelność i delikatność, w której wydają się czuć zdecydowanie lepiej. Żeby jednak nie było, że Danielakowi podoba się tu tylko delikatne pitu pitu, dodam, że drugą kompozycją, w której muzycy mocniej szarpią za struny jest najdłuższy w zestawie Frozen Moment. Najdłuższy i absolutnie najlepszy. Potrafiący - szczególnie w drugiej części - wprowadzić słuchacza w rockowy trans. Wyciszony i króciutki Sunset jest idealnym i nastrojowym finałem, niczym koda wieńczącym ten udany krążek.