11 kwietnia 2008 świat ujrzała piąta studyjna płyta ukrywającego się pod nazwą M83 francuskiego muzyka Anthony'eg o Gonzaleza. I nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie połączenie dwóch elementów: inspiracji muzyką lat 80tych, zwłaszcza new romantic czy new wave, oraz producenta Kena Thomasa. Thomas znany był z wcześniejszej współpracy choćby z Cocteau Twins, Mobym, Sugar Rós czy Yannem Tiersenem a także Current 93, Gentle Giant, The Sugarcubes, Suede czy Psychic TV. Prawdę mówiąc to już to jedno nazwisko powinno być rekomendacją dla albumu. Tym razem Gonzalez zostawił ambientowe dźwięki na poprzednim albumie, skupiając się na produkcjach bliższych popowym czy nawet bitowym dźwiękom - nie bez pomocy drugiego współproducenta, Ewana Pearsona, współautora zamieszczonych na krążku kawałków. W efekcie powstał bardzo ciekawy mariaż dreampowowego stylu M83 połączony z czymś, co wydawałoby się przeminęło w muzyce wraz z końcem lat 80tych - tą miłą dla ucha surowością nowofalowego brzmienia.
Lata 80te są bardzo wyraźną inspiracją dla twórczości M83, wręcz słuchając utworów można wprost wskazywać, czyj styl Gonzalez starał się zaadaptować. Gonzalez ucieka od używania skomplikowanych samplerów, stawiając na instrumenty bardziej tradycyjne. Klawisze mają bardzo surowe, analogowe brzmienie, zaakcentowane pianina, gitary przepełnione efektami delay i flanger, wyraźna dominacja ekspresji w części wokalnej. W sumie wystarczy wspomnieć o kawałkach jak "Kim & Jessie", który przypomina mi bardziej dokonania nowofalowego Flock of Seagull , "Skin of the Night" czy "Up!", w których styl Depeche Mode przenika się z Cocteau Twins - a to już dzieło nie tyle Kenta Thomasa, co wokalistki Morgan Kibby, imitującej styl Elizabeth Fraser. Gonzalez pozwolił sobie także na mały eksperyment muzyczny, tworząc elektroniczno-dance'owy "Couleurs", w którym obok wartkiego rytmu pojawiają się elementy znane dzisiaj z muzyki Dub Step. Dominująca sekcja rytmiczna także pojawia się choćby w w "Highway Of Endless Dreams", czy dla kontrastu zanika całkowicie, ustępując akcentom pianina w "Too Late", typowe britpopowe brzmienie w "Graveyeard Girl" wyraźnie kontrastuje ze spokojnym, hipnotyzującym "Midnight Souls Still Remain" - co bardziej przywodzi mi na myśl gabrielowski "The Nest That Sailed In The Sky". Z tym że sama kolejność nie jest jak się okazuje przypadkowa - tytuł albumu jest dosyć wymowny.
Co by nie napisać o albumie - wchodzi w ucho. Zarówno tym sentymentalnym brzmieniem, większą ilością popowo brzmiących utworów, odbiegającym od głównego nurtu podejściem i ciągłym eksperymentowaniem. Ale i tak nie ucieknie od porównań do Air. Nagrany rok wcześniej Digital Shades nie było wypadkiem przy pracy, tutaj słychać nagromadzenie się ciekawych pomysłów, które twórca projektu postanowił oddzielić na dwa albumy - w tym jeden koncepcyjny. Już sam tytuł powinien tłumaczyć - niby luźnt zbiór kompozycji ale jednak z pomysłem, w połączeniu z ilustracją na okładce przedstawia wizję, jaką chcieli nam twórcy tego albumu przekazać. Album przygotowany jest pod posiacią ilustracji przebiegu typowego sobotniego wieczoru, zaprezentowane w kolejności od dynamicznego wprowadzenia, rozwinięcia do rytmicznych rytmów i wyciszenia, charakterystycznego dla poimprezowego chiliout. Muzyk tym samym opisuje życie typowej młodzieży, dla której typowa sobota jest dniem, kiedy można się wyszaleć. Komu nie przypominają się sobotnie imprezy z młodych lat?
M83 zapoczątkowało powroty do lat 80tych, a jak ktoś ma wątpliwości - powinien sięgnąć do "Skin Of The Night" czy "Kim & Jessie" Jak dla mnie nie stworzył arcydzieła, ale miły dla ucha kawałek świetnej ilustracji muzcznej, której brzmienia także i u nas królowały na imprezach rodem z lat 80tych .
.. ciąg dalszy nastąpi.