W 2007 r, po dwuletniej przerwie, Anthony Gonzalez zaprezentował światu swoje czwarte wydawnictwo spod znaku M83. W przeciwieństwie do poprzedniego, rozpalającego umysły krytyków "Before The Dawn Heals Us", autor nie zamieścił na krążku ani jednej popowej kompozycji, żadnych odniesień do lat 80tych. M83 wróciło do swojej definicji ilustracji i muzyki tła, w której przenika się klasyczny ambient, space rock,new age oraz elektroniczny chiliout.
To nietypowe jak na M83 wydawnictwo. Album składa się z 10 kompozycji - w wersji elektronicznej był dodatkowy utwór "Bruits de Train", który nie wszedł na tłoczone wydania. To raptem 35 minutowe - dosyć klasycznie utrzymane w stylu znanym już z debiutanckiego krążka M83. Tym razem muzyk wskoczył już na indeksie swojego amerykańskiego wydawcy - Tune. Utwory połączone są w jedną spójną całość, dosyć krótkie, zarówno w zgodzie i naprzeciw definicji muzyki tła. Kompozycje mają charakter krótkich etiud, wypełnionych klawiszowymi plamami , efektami i pianiniem. Brak sekcji rytmicznej to już totalne odejście do stylu z trzech poprzednich albumów. Sama stylistyka wyróżnia się na tle kompozycji Gonzaleza, który do tej pory zdawkowo prezentował swoje ciągoty do elektronicznego grania. Wokal pojawia się sporadycznie, w "Coloring The Void" oraz "Sister part II", pozostałe są w całości instrumentalne. "Sister" dosyć podobnie brzmi do głównego wątku muzycznego J. Murphy'ego z filmu "W stronę słońca" (Sunshine). Jakże dalekie to jest od muzyki M.Oldfielda czy niemieckich wirtuozów elektroniki spod znaku Kraftwerk, Anthony Gonzalez podchodzi do swoich kompozycji bardzo charakterystycznie, emanując emocjami niż techniką. To już pokazał dekadę wcześniej J.M.Jarre na "Pocztówce z Chin", wyznaczając ścieżkę dla nowego pokolenia artystów. Anthony Gonzalez gra cieniami muzycznymi, zanurza nas w transującej melodii, operując ekspresją i barwą. Cel? Zamknąć oczy i odpłynąć przy dźwiękach muzyki, co w przypadku tego albumu będzie nie szczególnie trudne.
Brian Eno nie powstydziłby się takiego krążka. Digital Shades vol. 1 miał być pierwszym albumem z serii poświęconej muzyce tła. Skończyło się na razie na jednym wydawnictwie. Tym samym artysta zdecydował się oddzielić swoje ambientowe pomysły od dreampopowego stylu, który zagościł na dwóch poprzednich płytach. Zaowocowało to nie tyle wydaniem rzeczonego albumu, co pojawieniem rok później zorientowanej nowofalowo kompilacji "Saturday=Youth". Digital Shades to idealny czasoumilacz. Dobry na wciśnięcie hamulca, wieczorny dźwięk nocy, dzieciousypiacz - wyciszacz emocji. Nie tylko z gatunku muzyki relaksacyjnej. Polecam!