Jest coś ze smutnej ironii w fakcie, że bodaj najładniejsza piosenka OMD lat 80. (albo i w ogóle) trafiła na najmniej interesujący album, jaki zespół w tej dekadzie wydał.
„Crush” zaczyna się bardzo dobrze: „So In Love” to rzeczywiście rzecz o sporym uroku, fajnie zaaranżowana (całość osadzona jest na zgrabnie wtopionej w elektroniczne brzmienie basowej podstawie, do tego fortepianowe inkrustacje, saksofonowe dodatki i melancholijny nastrój)… „Secret” może nie robi już tak dużego wrażenia, ale to cały czas rzecz o sporym uroku, bardzo zgrabna, przebojowa piosenka, z ciekawie użytym dziecięcym głosem, fajnie zaaranżowana.
Niestety, reszta tej płyty jest bardzo nierówna jakościowo; wiele utworów jest przeciętnych, pozbawionych wyrazu, jakby nie do końca rozwiniętych. “Bloc Bloc Bloc” wypada całkiem fajnie: mocny basowy riff przeradza się w dynamiczną, zgrabną piosenkę z chwytliwym motywem syntezatora, rytmem kojarzącym się nieco z „Babydoll” Laurie Anderson i syntezatorowym „dogadywaniem”, tyle że całość jest jakby nie do końca rozwinięta, jakby panom zabrakło pomysłu, jak właściwie zakończyć ten utwór. „Women III” osadza się na jakby wywiedzionym z funku, bujającym basowym riffie, ładnie obudowanym klawiszowo-saksofonowym graniem, ale jako całość utwór ten wypada bez wyrazu, jakby zabrakło pomysłu, co właściwie obudować ciekawym brzmieniem; sama warstwa brzmieniowa jest fajna, ale melodycznie ten utwór niestety wypada mało interesująco. Utwór tytułowy jest swoistą kontynuacją brzmieniowych eksperymentów z „Junk Culture”: znów mamy tu głęboki, masywny, potężnie brzmiący, dubowy bas, do tego porozkładane po kanałach samplowane partie wokalne, niespieszny rytm, jakby od niechcenia śpiewane kolejne linijki, leniwe solo puzonu i odgłosy ulewy… Naprawdę interesująca rzecz. „88 Seconds In Greensboro” opiera się na mechanicznym rytmie i dość zgrzytliwej partii gitary elektrycznej, wybijającej się na syntezatorowym tle, niestety, całość wypada znów bez wyrazu. Ciekawiej wypada „The Native Daughters Of The Golden West”; utwór ten jest majestatyczny, podniosły, powoli, bez pośpiechu się rozwija, znów w warstwie brzmieniowej ładnie wypada elektryczna gitara. „La Femme Accident” to swoista próba zaadaptowania francuskiej piosenki kabaretowej (choć oprócz tytułu całość jest w języku angielskim) na pop połowy lat 80.; niestety, pomimo ciekawego wzbogacenia całości (klawiszowymi) smyczkami, rzecz znów jest bez wyrazu. Dość przeciętnie wypada też „Hold You”, wzbogacone niezłą wstawką trąbki i ciepłymi kobiecymi chórkami. Na koniec mamy znów porcję eksperymentów: osią „The Lights Are Going Out” to znów zabawy z samplowanymi wokalizami, hipnotycznie zapętlony, dość prosty, kroczący rytm, oszczędna warstwa brzmieniowa i lekko recytowany śpiew.
Sama koncepcja brzmieniowa, jaką na tej płycie przyjęli McCluskey i Humphreys, jest interesująca (panowie postawili tu na pewne ograniczenie elektroniki na rzecz naturalnych brzmień – więcej tu fortepianu, gitar, dęciaków). Niestety, zespół wyraźnie wylądował w kompozytorskim dołku.