Lisa LaRue to amerykańska keyboardzistka. „World Class” to jej piąta płyta. Nagrana w całkiem interesującym składzie – Steve'a Adamsa znamy ze współpracy m.in. ze śp. Peterem Bardensem czy Lindsayem Buckinghamem, jak również z płyt solowych, David Mark Pearce grał z Oliverem Wakemanem, no a John Payne przez pewien czas był basistą i wokalistą grupy Asia. Tak więc oczekiwania przed przesłuchaniem płyty miałem spore.
„World Class” - to kojarzy mi się z niemieckim „Weltklasse” - tak w programie „Ran”, gdzie można było w swoim czasie obejrzeć skróty meczów Bundesligi, określano mistrzowskie zagrania, najlepszych piłkarzy i najlepsze zespoły. No więc jak to jest z ta płytą?
No właśnie... „In Camera” całkiem przyjemnie sobie płynie, ładnie, melodyjnie gra na gitarze Adams, do tego klawisze dodają sympatyczny nastrój, trochę orientalizmów, trochę new age. Miłe i przyjemne granie, tyle że zupełnie nic więcej. Używając sportowej terminologii: spokojne rozpoczęcie meczu. A dalej? Niestety dalej jest dokładnie tak samo.
„Copper Edge”: trochę ładnych melodii, zmian tempa, ładne solówki, partie instrumentów klawiszowych to znów dodają klimatu, to brzmią bardziej klasycznie prog-rockowo, symfonicznie, z rozmachem. Tyle że po tych sześciu minutach w sumie bardzo mało zostaje w pamięci: ot, typowy artrockowy utwór, jakich było już wiele. Czyli taka zwykła kopanina bez większego efektu.
„Tell Me Why”... właśnie. Powiedzcie mi, czemu ta piosenka się tu znalazła. Nieco Azjowata, przebojowa, chwytliwa, z (w założeniu) wpadającym w ucho refrenem... tyle że do poziomu Asii jeszcze sporo brakuje. Wychodzi z tego kawałek zwykłego, hałaśliwego, amerykańskiego pop-rocka, i to zdecydowanie przeciętny, mimo wysiłków Johna Payne'a. Zresztą to solowa kompozycja Pearce'a, z jego solowej płyty „Strangeang3ls”, przez niego wyprodukowana. I gdyby nie znalazła się na tej płycie – byłoby lepiej. Niestety – bramka samobójcza.
OK, to odrabiamy straty. Tyle że zabieramy się do tego niemrawo. „Kituwa” to dość konwencjonalny instrumental, z ładnymi partiami gitary, klawiszy i sekcji, tyle że znów – nie zapadający w pamięć, nic nowego nie wnoszący. Podobnie jak ballada „Deluge” - ładna, przyjemna, kompletnie pozbawiona jakiejkolwiek oryginalności, pozbawiona czegoś bardziej zapadającego w pamięć. Na razie jest nieciekawie. Gwizdek na przerwę.
Druga część płyty wypada już nieco ciekawiej. „There Are No Words” to duet na syntezatory i gitarę klasyczną. Wreszcie wychodzi z tego coś co zaciekawia słuchacza, co wreszcie absorbuje jego uwagę. No, wreszcie groźny strzał na bramkę! Tyle że potem znów napięcie spada. Z „For Eternity” pamięta się głównie niezły duet wokalny Payne'a z Jo DeBoeckiem, ładny przerywnik gitary akustycznej i fortepianu i niezłe partie gitary elektrycznej. Oj, czas leci, a gra na razie toczy się w środku boiska...
„Beautiful Illusion” daje nadzieję, że coś z tej płyty dobrego jeszcze wyjdzie. Fajnie sobie to płynie, lekko, znów z bardzo ładnymi partiami gitary elektrycznej, ale potem wchodzi śpiew i... nagle robi się z tego dość banalna piosenka. John Payne niestety, ale - ciągnie tą piosenkę w dół. Ładne podkłady, dość stonowane, nastrojowe granie – a on śpiewa w forsowny, ciężki sposób. Akcja zaczęła się ładnie ale potem... złe wykończenie i strzał w trybuny.
„For Our Love” to jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Ładna, przyjemna piosenka, z bardzo fajnym fortepianem i duetem wokalnym Payne'a i Claire Veziny. Może jednak wyrównają? Niestety, bramkarz rywali popisuje się świetną interwencją. Ale sama akcja udana i dobra.
Tyle podstawowa część płyty, czyli wchodzimy w doliczony czas. Do płyty dołączono bowiem dwa bonusy. „Two AM” to miniatura na instrumenty klawiszowe, gitarę i śpiew Payne'a. Całkiem ładna, tyle że nic nowego do obrazu płyty nie wnosi i znów niespecjalnie zapada w pamięć. Podobnie jak zamykająca całość nowa wersja „Save Me” z debiutanckiej płyty Lisy. Dobra, dość tej chaotycznej kopaniny, gwizdek i kończymy.
Mimo uznanych nazwisk – jednak rozczarowanie. Brakuje zapadających w pamięć melodii i utworów, po przesłuchaniu całej płyty bardziej pamięta się ogólny klimat, nastrój całości, niż którąś konkretną kompozycję. Same partie instrumentalne są ładne, ale brakuje im indywidualizmu, brakuje zadziorności, brakuje mocy; przez cały czas trwania płyty ma się wrażenie, że już to wiele razy słyszeliśmy, i to w wyraźnie lepszych wersjach. W sumie – całkiem ładna płyta, ale to na pewno nie world class. Na tą chwilę druga liga, i to zdecydowanie środkowe rejony tabeli.