Ciężko mi wymyślić coś sensownego na początek. Siedzę przed komputerem, słucham „Sheaves” z najnowszej płyty pg.lost i w sumie nie bardzo mam ochotę, żeby odrywać swoje myśli od muzyki. Wydaną w maju 2012 roku „Key” słucham już któryś raz z kolei i dopiero teraz, gdy „przyszła zima biała, śniegu nasypała”, ta muzyka mnie wciągnęła. Gdy słuchałem jej jakoś latem, nie byłem szczególnie zachwycony; to nie są odpowiednie dźwięki na wakacje. Bywa, że nawet jest nawet bardziej pogodnie, ale to nie jest żadna beztroska wesołość, lecz raczej jakby… wspomnienie czegoś dobrego, co już nie wróci.
Od początku swojej kariery pg.lost grają instrumentalny post-rock, a więc styl wyświechtany, znoszony, przemierzony wzdłuż i wszerz. I pewnie ich muzyka też by taka była, ale mają jedną zaletę: są ze Szwecji. Są ze Szwecji i komponowane przez nich dźwięki są naznaczone niezwykłym klimatem, dzięki któremu słychać, że ta muzyka musiała powstać na Północy. Zainteresowali mnie już cztery lata temu, gdy słuchałem bardzo jeszcze naiwną, ale już piękną „It’s Not Me, It’s You!”, a rok później zasłuchiwałem się w „In Never Out”. Teraz chłonę „Key” jak gąbka. Zdaję sobie sprawę, że tu nie ma nic nowego, ale jak nie dać się ponieść tak pięknie zagranej kompozycji jak choćby „Gathering”? Niby to wszystko już było, gdzieś się to już słyszało, i to pewnie nie raz, ale to mi wcale nie przeszkadza. W tym wypadku, w tę muzykę włożono tyle serca i tyle emocji, że to musi się podobać. A przy tym, wbrew temu, że zachowane są wszelkie skostniałe prawa przysługujące post-rockowi, nawet trochę się tu dzieje. W paru miejscach pojawiają się dodające całości jeszcze większego smaku nieśmiałe wokalizy, dużo jest lawirowania między ciepłymi, klimatycznymi akordami a mocnym riffowaniem, są zmiany nastroju w obrębie jednej kompozycji. Ja wiem, że tego krążka trzeba słuchać jako całości, ale gdybym miał komuś wskazać swoje ulubione momenty, to bezsprzecznie byłyby to fascynujące „Vultures” i „Sheaves”, piękny i zaskakujący „Gathering” oraz… cała reszta. W zasadzie jedynie nie bardzo pasuje mi „Terrain”, trochę zbyt mocno gryzie się on z resztą materiału i sprawia wrażenie wepchniętego nieco na siłę. A tak, w zasadzie, płyta niemal kompletna.
Tak jak mówiłem, znajdą się malkontenci narzekający na hermetyczny styl, w którym pg.lost się obraca. Nie obchodzi mnie to jednak z dwóch powodów: po pierwsze ze względu na ten niesamowity klimat, który swoją nostalgią i melancholią idealnie pasuje do zimowej aury, a po drugie dlatego, że… lubię ten hermetyczny styl. Jeśli na dodatek są to Szwedzi (a propos Szwecji, polecam sprawdzić przede wszystkim, oprócz pg.lost oczywiście, EF; zresztą Szwecja obrodziła w wiele dobrych zespołów z podobnej półki), to ja jestem wniebowzięty. Ba, od takich grup jak pg.lost to wręcz oczekuję, że one nigdy nie zmienią swojej muzyki i że zawsze będzie ona naznaczona tą fantastyczną aurą.
Chyba mogę z czystym sercem polecić każdemu. Nie wiem, czy to najlepsza płyta jaką do tej pory nagrali, ale na pewno jest to kolejna bardzo dobra płyta, jaką nagrali. I oby tak dalej.