Na początek jedno zdanie wyjaśnienia - nigdy nie przepadałem jakoś specjalnie za PJ Harvey. Owszem, znałem trochę twórczość pani Polly Jean, ale nazywanie mnie miłośnikiem twórczości wyżej wymienionej byłoby bardzo niewłaściwe. Tak prawdę mówiąc, bardziej zainteresowałem się dorobkiem tejże dopiero po dokładnym zapoznaniu się z "Let England Shake". Bardzo dokładnym, dodam.
Dlaczego? To proste - najnowsze dokonanie Polly Jean Harvey bardzo, bardzo mocno mną zawładnęło. Niby podstawowe założenia są podobne, bowiem do czynienia mamy z charakterystycznymi dla artystki protest-songami, jednak podanymi w odmiennej formie. Nie jestem zwolennikiem specjalnego rozwodzenia się nad warstwą tekstową (która notabene dla mnie, osobnika lubującego się w muzyce instrumentalnej, często jest zupełnie zbędna), tak tym razem nie mogę nie docenić mocno zaangażowanych liryk. Liryk mrocznych, bezpośrednich, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że momentami dość brutalnych. Jednak to nie one decydują o wysokiej klasie tego krążka. "Let England Shake" ma parę mocniejszych atutów.
Bardzo podoba mi się darowanie przebojowości cechującej np. "Stories From The City, Stories From The Sea". Zyskał na tym klimat i nastrój płyty, przez to bardziej kameralny i osobisty. I choć nie brakuje tutaj utworów na dłużej zapadających w pamięć (w moim przypadku będzie to zwłaszcza "On Battleship Hill"), nie są to typowe single, a jedynie kompozycje intrygujące dobrymi, wciągającymi melodiami i aranżami. Druga sprawa, to nieco odmienny sposób śpiewania Harvey, delikatniejszy, troszkę stonowany, zwłaszcza w porównaniu do najwcześniejszych płyt artystki. No i sam nastrój "Let England Shake" - kameralny i mroczny. Trafia mnie to celnie, zdecydowanie. Być może jest to zasługą bardzo fajnego brzmienia, uzyskanego dzięki sesji nagraniowej w XIX-wiecznym kościele. Być może to aura tego miejsca sprawiła, że te piosenki mają tak specyficzny i intrygujący kształt. A może, i ku temu bym się skłaniał, jest to z góry założony efekt. W każdym razie, fantastycznie słucha się tej płyty, niezależenie, czy jest to trochę psychodeliczny "The Colour Of The Earth", czy mroczny "In The Dark Places". "Let England Shake" to dzieło spójne i równe, a dzięki temu, że trwa niecałe 40 minut, kilkukrotne przesłuchanie raz za razem nie nuży, a wręcz każde kolejne bardziej wciąga. Bo doprawdy, jest na czym zawiesić ucho, a skromne na pozór aranżacje okazują się wcale bogatymi.
Nie chciałbym rzucać wyrokami na prawo i lewo i nie zakładam z góry, czy to będzie jeden z lepszych albumów tej dekady (a już się z takimi opiniami spotkałem). To naprawdę dobra i wciągająca płyta, której ciężko nie docenić. I tego się będę trzymać, a w jaki sposób i czy w ogóle ten krążek się zapisze w historii - chętnie poczekam i sprawdzę. A szanse na to są spore.