Robert Brylewski to na polskiej scenie rockowej człowiek-instytucja, gitarzysta z jednej strony mający bardzo rozpoznawalny styl, a z drugiej osoba bardzo otwarta muzycznie, maczająca palce w mnóstwie zespołów i projektów, nierzadko poruszających się w dość odmiennych stylistykach. Jednym z projektów, w który czynnie zaangażował się Brylewski, jest 52UM (czyt. Szum), tworzony wspólnie z Konradem Januszkiem – „chirurgiem, który skalpel zamienił na gitarę”. Efekty współpracy obu panów okazują się być co najmniej ciekawe.
Pierwszej płyty 52UM niestety nie miałem jeszcze okazji posłuchać, tak więc „Superego” jest moim premierowym kontaktem z ich muzyką. Słyszałem, że w prace nad debiutanckim albumem grupy zaangażowana była bardzo duża grupa osób; tym razem, materiał powstawał w sześcioosobowym gronie. I choć 52UM nie jest raczej przodującym projektem Brylewskiego, słychać zgranie i zaangażowanie, a przede wszystkim łatwo jest wychwycić dużą spójność prezentowanego materiału. Słuchając „Superego”, do głowy przychodzą mi nawiązania do zimnej fali (te są najbardziej oczywiste), ale również pewne punkty wspólne z klimatami, za które lubimy stajnię 4AD. To bardzo przestrzenna i naznaczona charakterystycznym klimatem muzyka. Do jej najważniejszych elementów bez wątpienia należą łatwo rozpoznawalna, jakby przybrudzona gitara Brylewskiego, oraz dość swoisty, lekko monotonny głos Januszka. Uwagę przykuwają też intrygujące podkłady elektroniki, tworzące dodatkowe tło dla, mimo wszystko, przodujących gitar.
Już otwierający album „Przedsen” to dobry utwór, z wpadającą w ucho melodią zamkniętą w prostym refrenie. Również następne „Ego” i „Mały Wojownik” to zapadające w pamięć kompozycje. Dynamiczne, bardziej energetyczne „Granice” to zaś przykład utworu świetnie nadającego się na scenę. Nieco gorzej wypadają „To My Son” i „Gwiazda”. Pierwszy z nich, sam w sobie bardzo mroczny, dość ciężki i dobrze zaaranżowany, jest „kładziony” przez nienajlepszy angielski akcent Januszka; na szczęście, jest to jedyny anglojęzyczny utwór na płycie, zaś sam wokalista zdaje się dużo lepiej czuć w kawałkach z polskim tekstem. Drugi z wyżej wymienionych posiada wiele intrygujących zagrywek gitarowych i elektronicznych, niemniej nie do końca do całości pasuje chyba nieco zbyt radosna i naiwna melodia refrenu. „W Jasność Dnia” to kolejny utwór, który wyróżnia bardziej optymistyczny charakter, niemniej tym razem ciepła, delikatna melodia dobrze korespondująca z tekstem sprawia, że mamy do czynienia z jednym z lepszych punktów albumu. Zamykające płytę „Schody” są natomiast kapitalnym zwieńczeniem „Superego” – świetnie współgrająca elektronika i brudne gitary, a przede wszystkim chyba najlepszy tekst.
I właśnie słuchając „Superego” warto zwrócić uwagę na warstwę liryczną. Teksty mogą wydawać się nieco naiwne i bardzo proste, ale dzięki temu dobrze łączą się z mroczną, troszeczkę odhumanizowaną muzyką. Z jednej strony są one mocno naznaczone mrokiem i smutkiem, z drugiej jednak zdają się nieść pewną nadzieję („Przedsen”, „Ego”, „To My Son”). I choć z reguły nie zagłębiam się w liryki, tym razem dokładnie przesłuchałem „Superego”, trzymając w rękach książeczkę z tekstami.
Być może „Superego” nie jest wypełnione muzyką, że tak powiem, klasy światowej, niemniej zaangażowanie i przede wszystkim przemyślana struktura sprawiają, że słuchanie tego krążka może wciągnąć na długi, długi czas. Zwłaszcza, kiedy nie ma się ochoty na muzykę zbyt kolorową i barwną, a raczej na szarą. Szarą, co bynajmniej nie znaczy, że monotonną. Warto na „Superego” poświęcić chwilę czasu.