World's End Girlfriend (czy jak kto woli - ワールズ・エンド・ガールフレンド) to solowy projekt Katsuhiko Maedy. Dokładnie już nie pamiętam jak natrafiłem na twórczość tego człowieka, nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek mi to polecił... Musiałem w takim razie znaleźć World's End Girlfriend gdzieś na końcu świata... Albo przynajmniej na kresach Internetu.
O tym, co tworzy Japończyk, a przynajmniej o tym, co robił do czasu "Seven Idiots", mogę powiedzieć, że było to na granicy słuchalności i mojej muzycznej tolerancji. Nie chodzi wcale o to, że dźwięki serwowane przez Maedę są w jakiś sposób ekstremalne czy nietypowe. Trudności sprawiał mi ten muzyczny rozgardiasz, bezsensowny atak dźwiękami, które poskładane w kupę nijak miały się do siebie. Ja nie wiem, czy to była jakaś awangarda, której nie mogłem pojąć, czy może jednak Japończyk naprawdę nie wiedział co robi. W każdym razie pewnym zwiastunem zmian jest "Seven Idiots", płyta, na której - o dziwo! - ilość fragmentów, które mogą się podobać, przewyższa te, które nie mają sensu. Do tej pory ten stosunek był zupełnie odwrotny - w muzyce Japończyka dominował po prostu dysharmoniczny, bardzo głośny chaos.
Styl, w którym obraca się World's End Girlfriend (choć w tym przypadku ciężko mówić o jednym konkretnym) jest dość daleki od rocka, zwłaszcza w jego tradycyjnym rozumieniu. Gitary od czasu do czasu się pojawiają, dominuje jednak pianino, a nade wszystko elektronika. Ogólny pomysł na muzykę natomiast jest taki: jeśli uda się wymyślić coś fajnego (nie ma znaczenia, czy będą to odpowiednio dobrane sample, czy jakiś autorski pomysł), to należy to zaraz zagłuszyć jakimiś niezrozumiałymi trzaskami, sprzężeniami czy połamanym, kanciastym rytmem. Innymi słowy, Maeda stosuje zasadę kontrastu: ładna melodia kontra dźwiękowy atak. Wyłamuje się co prawda od tego w paru miejscach (np. w zamykającym "Unfinished Finale Shed"), generalnie jednak próbuje przeszkadzać słuchaczowi tak bardzo, jak tylko się da. Zmiany nastroju są naprawdę bardzo częste, zarówno w obrębie poszczególnych utworów, jak i ogólnie, w kontekście całego albumu. Daje się jednak zauważyć, że "Seven Idiots" jest bardziej pogodna i optymistyczna od poprzednich wydawnictw Japończyka, głównie dzięki wyraźniej zaznaczonym melodiom, więc być może to jest swego rodzaju klamrą spinającą ten album w pewną całość. Aczkolwiek, mimo to, wrażenie, że każdy kolejny numer jest kompletnie odrębną historią (w pewnym sensie może wyłamuje się składające się z trzech części "Bohemian Purgatory") jest chyba zbyt silne.
Sam nie wiem, co mysleć o tej płycie. Z jednej strony, jest tu kilka naprawdę przyciągających uwagę fragmentów, które zdecydowanie mogą się podobać (jak choćby "Les Enfants Du Paradis" czy zamykający "Unfinished Finale Shed" ), z drugiej, brakuje temu albumowi większej spójności, a te wszelkie elektroniczne hałasy potrafią naprawdę zdenerwować. Biorąc jednak pod uwagę to, że "Seven Idiots" jestem zdecydowanie skłonny nazywać muzyką (a zawartość wcześniejszych płyt już niekoniecznie), zostańmy przy tym, że można tego wydawnictwa posłuchać. Wcześniejsze lepiej sobie darować. "Seven Idiots" jest jednak nawet dość ciekawe, choć przy tym zastrzegam, że z pewnością wielu słuchaczom, zwłaszcza tym lubującym się w muzyce bardziej tradycyjnej, do gustu nie przypadnie.