Łatwa do przeoczenia, jak stacje radiowe na falach krótkich, muzyka Orbit Service czeka na wrażliwych, na odkrycie jej na właściwych częstotliwościach. Randall Frazier – mózg orbitalnej operacji – wypuścił za pośrednictwem Beta-lactam Ring Records na rynek muzyczny trzy krążki: Twilight (2004), Songs of Eta Carinae (2006) i A Calm Note from the West (2011). Muzykę amerykańskiej formacji można krótko scharakteryzować jako próbę, zresztą niezwykle udaną, spojrzenia na twórczość Thoma Yorke'a (Radiohead) i Stuarta A. Staplesa (Tindersticks) bynajmniej nie przez różowe, tylko ciemne okulary i przyprawienie jej pokaźną szczyptą jesiennej melancholii, tonącej w psychodelicznych barwach zachodzącego nad pacyficznym wybrzeżem słońca.
Pierwsze dwie płyty – Twilight i Songs of Eta Carinae – nagrano w składzie: Randall Frazier, Matthew Mensch, Michael Morris i Jeff Morris. Natomiast trzecią, A Calm Note from the West, sygnował już właściwie sam Randall Frazier – wokalista, klawiszowiec i sampler w jednej osobie. Zarazem muzyka artysty z krańca zachodniego świata uległa zmianie na bardziej wyrafinowaną i oryginalną. Echa „Radiogłowych” przebrzmiały wraz z wydaniem Pieśni z Dziurki od Klucza (zawierającej m.in. rozpaczliwe „No Longer Do We Dream”). Tylko melancholijność przybrała na sile, dzięki ucieczce w elektronikę, która siłą rzeczy częściowo wyparła akustyczne elementy z muzyki Randalla. Nie znajdziecie tutaj powabnej skrzydłówki, której dźwięki rozbrzmiewały w rozpoczynającej debiutancką płytę kompozycji „Start Dreaming”. Nie usłyszycie też rozkołysanego squeezeboxu, który naznaczył pięknem melancholii mroczny zachód słońca w „Dark Orange Sunset” z tej samej płyty. Być może nie spotkacie się z tak dramatycznym wyznaniem, jak to z w/w nagrania napisane przez Randalla, a które, ze względu na wyraźnie ujemną wartość energetyczną, zasługuje w tym miejscu na zacytowanie:
Każda cząstka ciebie czuje,
że świat płonie,
a niebo nie uroni ani kropli,
by pożar ten ugasić.
Na każdej mapie kierunki rozbiegają się.
Strąćmy wszystko po ostatni siwy włos.
Z wyrazami smutku aż po grób.
Skłamałaś!
Popsułaś to, co między nami było.
Zostańmy dziś w domu
i popatrzmy wspólnie na zachód słońca,
którego promienie sączą się w oparach nieba.
Myślę, że nie ma to już żadnego znaczenia.
Idziemy przez ruiny i zgliszcza.
Zniszczyliśmy wszystko.
Słyszałem syreni śpiew,
wyzierał zeń fałsz.
Wszystko dlatego,
że chciałaś postawić na swoim.
Być może pewnego dnia obudzisz się z kacem.
Strąćmy wszystko po ostatni siwy włos.
Z wyrazami smutku aż po grób. (1)
Z wyrazami wielkiego szacunku dla literackiego kunsztu Randalla oraz rozwoju jego muzycznej wizji pozostaję w przypadku wszystkich trzynastu kompozycji z ostatniej płyty Orbit Service. Pierwszorzędnie zmiksowane przez Kima G. Hansena (z duńskiej grupy Antenne) i wydane nakładem BlRR w twardej tekturowej kopercie A Calm Note... zachwyci zapewne niejednego wyrafinowanego melomana. Całość brzmi post-rockowo, do czego niezwykle pasuje charakterystycznie łamliwy głos Randalla, wspierany między innymi przez anielski śpiew Anny Bronsted („Our Broken Garden”), płoche skrzypce Elin Palmer („Reap”, „A Calm Note”), czarodziejski flet Esther Hernandez („A Painless End”) oraz słowo proroka z Nijmegen, czyli Edwarda Ka-spela („Sleep With The Shadows”).
Jak pisząc o debiucie byłem w stanie wskazać wyróżniające się kompozycje, tak w przypadku A Calm Note... jest to wręcz niemożliwe za sprawą nad wyraz spójnej konstrukcji albumu. Sama muzyka – mrokiem spowita i melancholią podszyta – idealnie wpisuje się w nurt artystów niezależnych nagrywających dla BlRR. Zależni tylko od własnych pokręconych wizji nieraz zaskakują, jak Randall, delikatnością brzmienia po głębokim schowaniu pierwotnie rockowej zadziorności między bajki. Pozbawiona post-punkowej szorstkości swej poprzedniczki, Songs of Eta Carinae, A Calm Note... wyznacza zupełnie nowy tor orbicie, po jakiej poruszał się dotychczas Randall.
Thom Yorke na prochach – jak ktoś niedawno określił muzykę Orbit Service – najwyraźniej prysł, a jego miejsce zajął nowy Randall Frazier, taki, którego nikt wcześniej nie słyszał. Oryginał sam w sobie. Jego temperament muzyczny poważnie złagodniał, lecz wciąż cechuje go ta niepowtarzalna mgiełka subtelności z poprzednich dwóch wcieleń Orbit Service. A Calm Note..., jak sam Randall Frazier uważa, jest jego jak na razie najlepszym albumem. I owszem, spokojne nuty zza Atlantyku, mimo że łagodne, potrafią nie tylko zbić człowieka z tropu, lecz wręcz wyrzucić z orbity nawet najlepiej zaprogramowanego satelitę o krzemowym sercu.
(1) Tłumaczenie własne - T.O.