Przystanek Kanada – odcinek IV: W pojedynkę (On Your Own).
„Last Time Around” był podzwonnym dla Buffalo Springfield. Stephen Stills nawiązał znajomość z Davidem Crosbym (który już w orbicie Springfield się pojawił) i Grahamem Nashem. A Neil Young? Kontynuował współpracę z Jackiem Nitzsche’em; co ważniejsze, poprzez Joni Mitchell poznał menedżera Elliotta Robertsa, z którym związał się na stałe. Roberts zaś spełnił marzenie Younga: doprowadził do podpisania przez Neila kontraktu z Reprise Records – w roli solisty. Muzyk szybko wszedł do studia i już w swoje 23. urodziny – 12 listopada 1968 – mógł się cieszyć swoją pierwszą płytą solową.
Po latach Neil Young wypowiada się o tej płycie z mieszanymi uczuciami. Narzeka na przeprodukowanie całości, na zastąpienie spontaniczności grania przez wielokrotne dogrywki i poprawki. Co nie zmienia faktu, że „Neil Young” bardzo ciekawie zarysowuje ramy dźwiękowych poszukiwań, jakie Neil w swojej solowej twórczości będzie odtąd podejmował.
Co my tu mamy? Instrumentalny “The Emperor Of Wyoming” przyjemnie pobrzmiewa country, ciekawie uzupełnionym subtelnymi orkiestracjami. W „The Loner” przebija już więcej rocka – bo i surowy riff gitary, i organowe dodatki… Podobnie rockowo brzmi „I’ve Been Waiting For You”. Do tego subtelnie folkujące, klimatycznie granie w „I’ve Been Waiting For You”. Young pokazuje się też jako świetny balladzista: fortepian, gitara akustyczna i smyczki bardzo ciepło się uzupełniają w nastrojowym „Here We Are In The Years”. „The Old Laughing Lady” to wprowadzenie do formuły grania, jaką Neil będzie chętnie stosował: powoli płynąca sobie melodia, niespieszny, oparty na wybrzmiewających dźwiękach podkład instrumentalny, całość zdecydowanie oparta na tworzeniu klimatu, bez zbędnych popisów. Dodajmy jeszcze kolejne urocze ballady: „What Did You Do To My Life” i „I’ve Loved Her So Long”… I na koniec “The Last Trip To Tulsa”. Prawie dziesięciominutowy, halucynacyjny strumień świadomości, gdzieś tam inspirowany Dylanowskimi mgławicowymi poematami w rodzaju „Desolation Row”. W warstwie muzycznej oparty głównie na hipnotycznie powtarzanych, oszczędnych akordach gitary akustycznej. Zapowiadający już Youngowe eposy w rodzaju „Down By The River”…
Dobrze broni się po latach ta płyta. Wyrównana jakościowo, przynosi szereg bardzo interesujących kompozycji i parę wybitnych – z „Tulsą” na czele. I bardzo ciekawie zarysowuje ramy muzycznego światka Neila Younga.
Za tydzień: Odcinek V. Lgnie swój do swego (Birds Of A Feather).