ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Van Der Graaf Generator ─ The Aerosol Grey Machine w serwisie ArtRock.pl

Van Der Graaf Generator — The Aerosol Grey Machine

 
wydawnictwo: Mercury 1969
 
1. Afterwards (Hammill) [04:58]
2. Orthenthian St. (Hammill) [06:19]
3. Running Back (Hammill) [06:36]
4. Into A Game (Hammill, Ellis, Evans, Banton) [06:57]
5. Ferret & Featherbird (Hammill) [04:34]
6. Aerosol Grey Machine (Hammill) [00:46]
7. Black Smoke Yen (Ellis, Evans, Banton) [01:27]
8. Aquarian (Hammill) [08:21]
9. Giant Squid (Hammill, Ellis, Evans, Banton) [03:19]
10. Octopus (Hammill) [07:57]
11. Necromancer (Hammill) [03:30]
 
Całkowity czas: 54:44
skład:
Hugh Robert Banton – Piano, Organ, Sa Sa Ka, Dissent, Vocals. Keith Ian Ellis – Wah Wah Bass, Added Vocals, Bass, Chant, Croon. Guy Randolph Evans – Drums, Talking Drums, Sa Sa Ka. Peter Joseph Andrew Hammill – Vocal, Acoustic Guitar, Chant, Hype. Jeff – Flute. Gordian, Goy, Hugh, Ines, John, Keith, Nick, Peter, Sheila – The Aerosol Chorus.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,0

Łącznie 20, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
25.07.2012
(Recenzent)

Van Der Graaf Generator — The Aerosol Grey Machine

Powoli zapełniają się białe plamy w recenzyjnych zasobach naszego serwisu. Pink Floyd, Yes, King Crimson, Genesis – studyjne płyty plus część koncertówek już porecenzowane. A tymczasem VDGG zawisło w próżni: większość jest, lecz brak kilku ważnych pozycji kłuje w oczy jak pawiani gluteus maximus na słońcu. Tak więc nadrabiamy.

Zaczęło się na uniwersytecie w Manchesterze w roku 1967. Zetknęli się tam ze sobą: perkusista i flecista Chris Judge-Smith, organista Nick Pearne i wokalista (akompaniujący sobie na gitarze akustycznej) Peter Hammill. Ten pierwszy wymyślił nazwę, pochodzącą od maszyny elektrostatycznej Van de Graaffa (literówki w nazwie zespołu niezamierzone). Demo bluesowo-jazzowego combo wystarczyło by podpisać kontrakt z Mercury Records. Nowym zespołem zainteresował się obrotny menedżer Tony Stratton-Smith, który dość szybko przyprowadził na zespołową próbę basistę Keitha Ellisa, wkrótce dołączył perkusista Guy Smith, Pearne’a wymienił Hugh Banton… i tak powstały zręby doskonale nam znanego zespołu. Pojawiły się kolejne dema dla Mercury, ale pierwszy singel – „People You Were Going To”/”Firebrand” – wydał Polydor. Co nie spodobało się szefostwu firmy Mercury,z którą Hammilla i Smitha wciąż wiązał kontrakt. Singel wycofano z rynku, a Smith, nie chcąc wiązać kompanom rąk, rozstał się z zespołem.

Inna rzecz, że problemy VDGG zaczęły narastać. Mercury nie chciało rozwiązać kontraktu z Hammillem, ale Piotruś i reszta coraz bardziej ulegali namowom Stratton-Smitha, który nosił się z zamiarem sformowania własnej, konkurencyjnej wytwórni płytowej. W odwecie Mercury  odmówiło podpisania kontraktu z Bantonem, Ellisem i Smithem, co skutecznie uniemożliwiło zespołowi nagrania. Dodajmy do tego problemy finansowe, kradzież sprzętu (wraz z zespołową furgonetką) i… w czerwcu 1969 o VDGG można było mówić już w czasie przeszłym. Tzn. oficjalnie.

Hammill, Banton, Evans i Smith – w składzie wzbogaconym o flecistę Jeffa Peacha – tak czy siak bowiem zameldowali się w studiu. I nagrali dla Mercury płytę. Oficjalnie – solową płytę Petera Hammilla. Stratton-Smith nie zasypywał (*) jednak gruszek w popiele – udało mu się przekonać szefostwo Mercury’ego, by album jednak się ukazał pod szyldem Van Der Graaf Generator, oraz aby rozwiązano kontrakt z Hammillem. Co prawda „The Aerosol Grey Machine” ukazał się tylko w Stanach, i to praktycznie bez żadnej promocji, ale Stratton-Smith dopiął swego: Van Der Graaf Generator został pierwszym zespołem w stajni nowo powstałej wytwórni Charisma Records.

Brzmieniowo „The Aerosol Grey Machine” niespecjalnie przypomina Graafowskie klasyki. Mamy tu mieszankę ballady, rocka, jazzu, psychodelii i klasycystycznych dodatków. Choćby przez brak saksofonu, album wyraźnie odstaje brzmieniowo od innych płyt; także dlatego, że więcej tu subtelności, nie ma tej niesamowitej, wypruwającej żyły intensywności znanej choćby z „Pawn Hearts”, Banton gra też inaczej, nie tak ciężko, czadowo jak później. Dodatkowo w części utworów mamy wyeksponowane partie gitary akustycznej, co przybliża album do wczesnych solowych dzieł Hammilla.

Otwierający całość “Afterwards” to dość pokręcony utwór: organy pobrzmiewają dość psychodelicznie, a całość w środku zostaje uzupełniona zgrabną, zaimprowizowaną fortepianową wstawką w jak najbardziej klasycznym, nieco jazzującym stylu. „Orthenthian St.” składa się z dwóch części: pierwsza to dość dynamiczna piosenka zbudowana na współbrzmieniu organów, fortepianu i gitary akustycznej, druga wypada już bardziej w stylu przyszłego Van Der Graaf; jest to fragment niespokojny, rozpięty między wyciszonymi fragmentami z dominującą gitarą akustyczną a wybuchami zespołowego grania. „Running Back” to dość klasyczna hammillowska ballada, z wszechobecną gitarą akustyczną, niepokojącą, bardzo czytelną partią gitary basowej i fletowymi popisami w rozimprowizowanej części środkowej. Podobnie wypada „Into A Game”, w którym gitary dodatkowo wzbogaca fortepian, i „Ferret & Featherbird”, gdzie obok fortepianu pojawia się znów flet. Utwór tytułowy to żartobliwa, wodewilowa miniaturka; „Black Smoke Yen” – intrygująca miniatura na bębny, fortepian i gitarę basową – stanowi wstęp do utworu „Aquarian”. Sam „Aquarian” rozkręca się powoli, łącząc dość tajemniczą zwrotkę z dynamicznym, podniosłym refrenem. „Giant Squid” to głównie zgrabna popisówka na organach. Mocno Graafowo wypada wieńczący całość „Octopus”: tu już pojawia się ten charakterystyczny sposób budowania dramaturgii, gra Bantona na organach zaczyna przypominać tą znaną z płyt klasycznego VDGG, do tego znów mamy tu mocno rozimprowizowaną sekcję środkową. Na koniec wersji CD mamy „Necromancer”: dość dramatyczny, zbudowany na bolerowatej partii perkusji zaczerpniętej z „Marsa” Gustava Holsta.

Płyta wyszła pierwotnie tylko w Stanach, w małym nakładzie. Przez całe lata była praktycznie nieosiągalna, głównie z uwagi na brak porozumienia na linii Mercury – Charisma. Ostatecznie w roku 1997 konflikty udało się rozstrzygnąć i na rynku ukazały się aż dwa wznowienia „The Aerosol Grey Machine”. Oba nieco poszerzone. Wydanie Repertoire Records zawiera rzadki, pierwszy singel nagrany dla Polydoru; edycja Fie! Records zawiera z kolei „Ferret & Featherbird” i „Giant Squid”, jak również obszerną książeczkę z długim esejem na temat najwcześniejszego okresu działalności zespołu. Dodatkowo, w edycji Fie! dwa ostatnie utwory zamieniono miejscami (album oryginalnie wieńczył „Octopus”, nie „Necromancer”) – i właśnie ta edycja stała się podstawą niniejszej recenzji.

Intrygująca, ciekawa płyta. Dla fanów zespołu – jazda obowiązkowa, ciekawe studium, jak hartowała się stal.


 

(*) wbrew kategorycznym stwierdzeniom redakcji pewnego dużego polskiego rockowego miesięcznika, gruszki nie zasypiają w popiele - gruszki się zasypuje w popiele.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.