Na wieść, że mam ochotę zrecenzować nowe Quidam, moje duchy opiekuńcze zażądały znacznej podwyżki. Mój anioł stróż długo usiłował mi to wyperswadować, ale zwątpił, machnął ręka i stwierdził, że chyba Bóg mnie opuścił.
Cały czas sobie obiecuję, że nigdy więcej, w żadnym przypadku, żadnych negatywnych recenzji polskich zespołów, jak najmniej negatywnych recenzji w ogóle, bo to szkoda czasu na pisanie, lepiej napisać coś o płycie, która chce się pochwalić, jeszcze ich dużo zostało niezrecenzowanych. Ale jak to bywa z takimi postanowieniami, one sobie, a życie sobie.
Miałem nie tykać „Saiko” – z kilku powodów, głównie dlatego, że mam do niej stosunek taki niekonkretny – niby nie, ale…, niby tak, ale… Jednak zbiera same pozytywne recenzje (u nas dwie, Lizard, Teraz Rock), to nie zdzierżyłem, muszę dołożyć trochę dziegciu do tej cysterny miodu, którym polewa się ten krążek.
Osobiście rozpatrywałbym „Saiko” jako ambitną porażkę. Dlaczego ambitną i dlaczego porażkę – ambitną – bo zespół przygotował się do zrobienia tej płyty bardzo starannie, starannie wszystko przemyślał, znalazł sobie odpowiedniego producenta, żeby im to wszystko pomógł złożyć do kupy. Jako całość jest bardzo spójne, świetnie zrealizowane, ma to swoją myśl przewodnią, to nie jest kilka oderwanych od siebie piosenek. Można to nazwać koncept-albumem. I chyba takie to jest.
No to dlaczego porażka.
Zacznę trochę od pieca. Znaczy od recenzji Naczelnego, a nawet wcześniej, kiedy jeszcze wypowiadał się na ten temat prywatnie, grożąc, że urwie łeb każdemu, kto w kontekście „Saiko” użyje słowa na „P”. Trzeba przyznać, że pięknie napisał o tym albumie. Zgadzam się praktycznie z całymi akapitami jego recenzji, a szczególnie tymi dotyczącymi produkcji, brzmienia i tej całej technicznej otoczki. Wszystko świetnie, tylko, że para poszła w gwizdek. Nie wiem, czy muzycy zauważyli, że zostawiając prog-rocka (oj, użyłem słowa na „P”, ale może mnie Naczu nie udusi, może w tym kontekście można) przeszli do dużo wyższej kategorii wagowej, do rockowego mainstreamu i w zasadzie to już superciężka, tutaj naprawdę trzeba mieć sporo argumentów.
Większość recenzentów, właściwie wszyscy, których recenzje czytałem, patrzy na „Saiko” pod prog-rockowym kątem – wiedząc skąd zespół się wziął, znając ich wcześniejsze dokonania. I nie ma znaczenia, że w stu procentach, tak jak Naczelny, akceptują takie przepoczwarzenie. W ogóle są to krytycy, którym prog-rock jest bliski. Natomiast jak podszedłby do tego ktoś, kogo interesuje przede wszystkim rock środka, proga nie słucha z założenia, a o Quidam słyszał, ale nigdy nie słuchał? Ktoś taki będzie myślał innymi kategoriami i będzie miał w stosunku do takiej muzyki inne wymagania. Na przykład zada sobie jedno pytanie – czy na „Saiko” jest ze dwa, trzy numery, które może grać radio – dobre, rockowe radio, grające dobre, rockowe przeboje? Nie ma. Ani jednego. No to z czym do ludzi, w rozumieniu ogólnej ludożerki? Jak mainstream to mainstream, tu sobie trzeba znaleźć miejsce między Comą, Myslovitz, Kultem, Hey i tym podobnymi – nie ma lekko. A „Saiko” to nie jest materiał, żeby na tym rynku zaistnieć. Po prostu nie jest to tak dobre muzycznie, nie ma żadnego utworu, który potrafiłby od razu jakoś w pamięć zapaść, ani jednej bardziej chwytliwej melodii, no nic, z czym można byłoby coś zawalczyć. Po prostu tej muzyce brakuje wyrazistości. Można się zachwycać produkcją, brzmieniem, pojedynczymi solówkami; że tu gitara, tu flet, ale to wszystko wisi w powietrzu, nie jest nigdzie umocowane. Dlatego od tej strony jest to porażka.
To nie jest tak, że oni sobie mogą mówić, że oni wcale tak nie planowali, oni nie mają zamiaru się z nikim ścigać, oni sobie tak na boku. Nieprawda – jeśli wleziesz między wrony, musisz krakać tak jak one. Nie można być trochę w ciąży. Nagrywając płytę z taką muzyką trzeba mieć też i odpowiedni materiał. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Quidam takiego nie miało. Jeżeli zdecydowali się nagrać tego typu płytę, musieli zrobić to według obowiązujących kanonów gatunkowych. Tu nie ma żadnych wyjątków. Może nie zależeć im na większej popularności, ale to nie ma znaczenia. Poszli w mainstream, to powinni nagrać dobrą płytę mainstreamową. Nie jest ważna sama stylistyka, ale ważne, żeby trzymać się reguł nią rządzących. A żelazna zasadą takiego grania jest bycie radio-friendly – jakkolwiek by to rozumieć, ale przede wszystkim bycie efektownym i efektywnym, umiejętność szybkiego i łatwego dotarcia do słuchacza, przy zachowaniu walorów artystycznych. To bardzo trudne zadanie, dlatego pisałem, że rock środka to waga superciężka.
„Saiko” może się okazać płytą dla nikogo. Twardogłowym prog-fanom może nie przypaść do gustu, a nie bardzo jest czym przyciągnąć nowych słuchaczy.