Niedziela z muzyką Vangelisa – odcinek II
Pierwsze dzieło w dorobku solowym Vangelisa jest dosyć nietypowe. Mamy bowiem do czynienia ze ścieżką dźwiękową do... filmu erotycznego - Sex Power. Autorem obrazu jest francuski reżyser Henry Chapier. Współpraca między artystami okaże się dosyć owocna i w kolejnych latach powstaną jeszcze dwa filmy z muzyką Vangelisa - Salut Jerusalem (1972) oraz Amore (1973). Jednak tak naprawdę muzyka z filmu Sex Power mogłaby z powodzeniem zostać dźwiękową ilustracją przyrodniczych impresji Frederika Rossifa (zainteresowanych odsyłam do mojej recenzji płyty L'Apocalypse des animaux). Nie ma w niej typowo erotycznych zabarwień, chociaż - jak zostanie ukazane - dzieło może wywoływać w psychice odbiorcy niezwykle sugestywne wizje.
Krótkie wprowadzenie, daje nam do zrozumienia, że na pewno nie jest to początek kolejnego albumu Aphrodite's Child. Dziwna miniatura złożona z popiskiwań ptaka, w tle natomiast krótka przygrywka na klawiszach oraz basowe uderzenia w bębny. Natomiast kolejny utwór ujawnia w pełni mistrzowskie umiejętności muzyka. Szum dzwoneczków poruszanych przez wiejący wiatr, poprzetykany rytmiczną grą na instrumentach perkusyjnych, do której później dochodzą popisy Vangelisa na pianinie i organach. W tle pobrzmiewają potężne chórki, uzmysławiające nam śródziemnomorskie pochodzenie artysty. Przypominają nam o epoce heroicznej antycznej Hellady. Czujemy ciepło nagrzanego od słońca piasku na wybrzeżu trojańskim, po którym stąpał niegdyś szybkonogi Achilles, wykonawca woli gromowładnego władcy Olimpu. Widzimy procesję młodzieńców przebranych w skóry satyrów, uczestniczących w święcie przepojonym żywiołową radością, która związana jest z hektolitrami wypijanego przez nich napoju Dionizosa. Wreszcie, płyniemy zwrotną dierą w stronę twierdzy legendarnej Dydony. Dopływamy do portu, w którym pobrzmiewają wesołe pieśni fenickich marynarzy, wyładowujących ze statków złoto Hibernii i cynę z wyspy Albion. Na zatłoczonych uliczkach przewalają się tłumy pustynnych Numidyjczyków, śniadych Greków, czy mieszkańców rozkwitającego iberyjskiego królestwa Tartessos. Z bram miasta wyrusza karawana udająca się do Cyrenajki. Podążając za numidyjskimi wielbłądami zostajemy nasyceni poczuciem nieograniczonej wolności. Wkrótce człowiek i pustynia znajdą się w stanie symbiozy.
Następne kompozycje zabierają nas wprost na słoneczną plażę w dowolnym miasteczku na południu Francji. Delikatnie trącane struny gitary wprowadzają nas w senny nastrój, z którego szybko jednak wyprowadzają hałaśliwe odgłosy ruchu drogowego. Movement Three to powrót do afrykańskich klimatów. Znów rozbrzmiewają rytmicznie szamańskie bębny, urozmaicone uderzeniami w gong. Następny utwór - klawiszowa wersja znanego nam już "miłosnego" motywu. Pod koniec słychać wokale, zdaje mi się że głosu użyczył tutaj sam Demis Roussos, kolega Vangelisa z grupy Aphrodite's Child. Właściwie na tym można by zakończyć opis płyty. Dalej mamy już tylko wariacje na dwa główne tematy oraz różnorakie eksperymenty z instrumentami perkusyjnymi.
Sex Power jest z pewnością bardzo ciekawą płytą i tematy pojawiające się w utworach zostaną rozwinięte na kolejnych albumach, a tym samym skrystalizuje się klasyczne brzmienie artysty. Nie jest to krążek łatwy w odbiorze. Obok łagodnych miłosnych serenad, afirmujących kontrkulturę hipisowską, znajdziemy mocno eksperymentalne i ciężkostrawne kawałki, ocierające się momentami o kakofonię. Dlatego powstrzymuję się od końcowej konkluzji - ocenę Sex Power pozostawię gustom Czytelników. Mimo wszystko pierwsza ścieżka dźwiękowa Vangelisa jest preludium do późniejszych sukcesów muzyka i każdy szanujący się miłośnik maestro Papathanassiou powinien ją wysłuchać.
Za tydzień: Niedziela z muzyką Vangelisa, odcinek III – The Dragon.