Obiady czwartkowe z Tangerine Dream - odcinek III
Pewna osoba powiedziała kiedyś, że muzyka w Stratosfear osnuta jest szczególnego rodzaju aurą. Ciężko ją opisać za pomocą słów, jednak to nagranie z pewnością posiada nieziemski, tajemniczy klimat. Tak jak w poprzednich albumach, w tytułach utworów można odnaleźć odniesienia do greckiej filozofii. - Edgar Froese
Już pomysłowa gra słów w tytule krążka pozwala określić charakter muzyki, którą dzisiaj będziemy analizować. Tytułowa kompozycja rozpoczyna się ambientową sekwencją, do której dołączono delikatnie brzmienie gitary akustycznej. Wkrótce wywiązuje się kosmiczna melodia, barwą dźwięku przypominająca grę świateł urządzeń sterujących statkiem kosmicznym. Proste akordy klawiszowe okraszone są częstymi przygrywkami gitarowymi, a uzupełnione długimi sekwencerowymi tłami, tworzą istotnie bardzo nastrojową i mroczną muzykę. Elektroniczne impresje oddają w pełni odwieczny lęk człowieka przed nieznanym, który w ostatnim wieku wyewoluował w kierunku kosmosu. Samotność gwiezdnego Kolumba, który przemierza czarne przestrzenie kosmiczne, niczym piętnastowieczny żeglarz odkrywa w swojej odysei nowe, często zadziwiające światy. Tak jak jego poprzednik, astronauta lęka się, że w ciemnych zakątkach wszechświata mieszkają różne przerażające istoty, gotowe pozbawić życia całą załogę. Energiczna sekcja rytmiczna jest niesamowita. Harmonia kompozycji świadczy o tym, że muzycy stopniowo oddalają się od eksperymentalnych zapędów. Krótka akustyczna coda świetnie wieńczy całość utworu.
Dużą nowością w historii grupy jest zastosowanie wielu nowych instrumentów, lub powiększenie ich roli w strukturze dzieł muzycznych. The Big Sleep in Search of Hades - największa niespodzianka dla fanów zespołu. W utworze wykorzystano motywy z muzyki barokowej, zagrane na klawesynie i flecie altowym. Poprzetykane są one współczesnymi elektronicznymi dźwiękami, znów mamy do czynienia z mocnymi akordami, nasyconymi jeszcze posępniejszą aurą. Inspirowanie się dawną muzyką w Stratosfear, nie jest wyjątkiem w dyskografii Tangerine Dream. Przykładem może być album Force Majeure, gdzie występuje sonata typu la folia. Omawiana kompozycja silnie oddziaływuje na zmysły i przed oczyma słuchacza wyrasta obraz dusz nieboszczyków błąkających się w królestwie Hadesa. Czyżby piękne, melodyjne wstawki były reminiscencją mistrzowskiej gry Orfeusza, gdy ten spacerował z Eurydyką po gajach wyżynnej Tracji?
Z poszukiwań świata podziemnego udajemy się wprost na bagna Okefenokee w Ameryce. W kolejnym utworze wykorzystano harmonijkę ustną. Edgar Froese przyszedł z nią do studia nagraniowego i miała ona pełnić funkcję żartu muzycznego, lecz ostatecznie trio zdecydowało się wykorzystać ów instrument w kompozycji. Była to zdecydowanie trafna decyzja. W budowaniu strasznego nastroju "na bagnach o trzeciej nad ranem", harmonijka ustna odgrywa dużą rolę. Dodaje trochę amerykańskiego kolorytu i współgra z ponurą dawką elektroniki. Znów powraca flet, a ambitni muzycy prześcigają się w szpikowaniu słuchacza grozą. Klimat nie do opisania. To trzeba po prostu wysłuchać.
Ostatni utwór - Invisible Limits - to powrót do niebiańskich klimatów, aczkolwiek swoboda interpretacji muzyki elektronicznej jest olbrzymia i równie dobrze możemy poczuć się jak zbiegowie uciekający pod osłoną nocy z obozu jenieckiego. Dla mnie kompozycja ta jest najpełniejszym zbliżeniem się artysty do doskonałości, boskiej zdolności tworzenia, sławionej przez renesansowego humanistę Picco della Mirandolę. Tak jak zwykle, preludium to spokojne przygotowanie widza na nadchodzące wspaniałości. Kilka prostych pociągnięć po czarno-białej klawiaturze, do tego marzycielskie metamorfozy oblicza sekwencera. Fantazje, łagodne niczym cirrusy dryfujące po nieboskłonie, zostają zagrożone przez niepokój i grozę, której personifikacją jest zwodzący flet. Nadciąga coraz więcej kłębiastych chmur, które gęsto pokrywają błękitne przestrzenie. Narastające bębnienia zwiastują nadchodzącą katastrofę, zderzenie dwóch frontów atmosferycznych. Ogłuszające dźwięki dzwonów i organów. Rozpoczyna się bitwa. Przestrojona gitara elektryczna ukazuje kołatanie serc wojowników, których losy zostaną niedługo zważone na wadze Zeusa. Tempo szybko wzrasta. Parafrazując Norwida: „wojska koczujące po niebie” ruszają do ataku, a pieśni pochwalne odśpiewują syntezatory, wspomagane przez fuzzującą gitarę. Po chwili wstępująca polifonia tworzy punkt kulminacyjny, arcydzieło oparte na ekstatycznych solówkach i pasażach instrumentalnych, w których wyraźnie słychać mistrzowskie zastosowanie kanałów dźwiękowych. Gdy wydaje się już, że Edgar Froese i jego koledzy niczym nowym nie zaskoczą, nagle do naszych uszu dociera przeszywający i szarpiący duszę szelest strzał - ukrytych pod maską elektroniki. W dalszej części niebywale piękne i czarujące interludium akustyczne, niby skrzyżowanie mieczy dwu wrogich sobie jeźdźców, na tle ociekającego krwią nieba. Epilog jeszcze ciekawszy, fortepianowe nawiązanie do muzyki klasycznej, powrót fletu, a wszystko zakończone pojedynczym durowym akordem.
Stratosfear to jeden z najlepszych tworów muzyki elektronicznej, kwintesencja dokonań krautrockowej Szkoły Berlińskiej. Mroczne, klimatyczne, instrumentalnie innowacyjne i niemalże idealne arcydzieło. Polecam wszystkim miłośnikom ambitnych brzmień.
Za tydzień: Obiady czwartkowe z Tangerine Dream, odcinek IV - Cyclone