Przy okazji recenzji tej płyty przyszła mi do głowy pewna konstatacja. Jakże doprawdy uprzywilejowani są miłośnicy progresywnego rocka w naszym kraju. W rozpiskach koncertowych tras, większych lub mniejszych gwiazd i gwiazdeczek stylu (czytaj: wszelkiego rodzaju Pendragonów, Aren, Sylvanów, czy Galahadów), praktycznie nigdy nie brakuje Polski, podczas gdy miast z krajów dawnego bloku wschodniego (w tym z krajów nadbałtyckich) ze świecą można szukać. W ten sposób, z perspektywy przeciętnego fana progrocka w Polsce, który szczyci się znanymi poza granicami takimi kapelami, jak Riverside czy Quidam, państwa te są niemalże artrockową pustynią. Czy słusznie? To pewnie temat na dłuższą dyskusję (podobnie jak wątek naszej szczególnej „progresywnej pozycji” w tej części Europy)...
Ten przydługawy nieco wstęp nie jest oczywiście przypadkowy, bowiem Indrek Patte pochodzi z Estonii, gra klasycznego progresywnego rocka i zdaje się tym albumem dawać sygnał, że jednak w tym nadbałtyckim kraju potrafią to robić. Mało tego! Robią to tak, jak żadna inna kapela w naszym pięknym kraju. I choć jedyne źdźbło oryginalności, jakie wyłania się z tego wydawnictwa, to kraj jego pochodzenia, warto się mu bliżej przyjrzeć.
Indrek Patte to pochodzący z Tallina estoński wokalista i multiinstrumentalista, który swoją przygodę z muzyką rozpoczynał jeszcze w latach siedemdziesiątych i był związany, między innymi, z takimi zespołami jak Linnu Tee, Proov 583 czy Ruja. Mając muzyczne korzenie - zarówno ojciec, jak i matka śpiewali ponoć w chórze - dopiero teraz doczekał się solowego debiutu.
Celebration, bo to o nim mowa, pokazuje fascynację muzyka progresywnym rockiem, zaś dla słuchacza jest swoistą zabawą w zgadywankę pod tytułem: „kto już to zagrał?” Pierwsze pytanie pada już wraz z pierwszym Resurrection. Grana na pianinie introdukcja i patetyczne wejście tuż po niej nasuwa tylko jedną odpowiedź – Genesis. Mało tego! Nawet niezbyt wprawny maniak progresywnego rocka zauważy, że Resurrection jest tak naprawdę wariacją na temat Firth Of Fifth! Kolejna zagadka? Skoczmy do czwartego w zestawie One Way. Wokalne harmonie i wpleciony tu i ówdzie eksperymentalno – jazzowy posmak są jakby żywcem wyjęte z muzyki The Flower Kings. Następne pytanie? Spokojnie, nie będę psuł wam przyjemności w odkrywaniu kolejnych muzycznych łamigłówek. Dodam tylko, że znajdziecie na Celebration i dłuższe, rozbudowane i wielowątkowe formy (Mount Meggido, Celebration), zgrabne, ocierające się o popowy szlif, piosenki (Learn to Live), kawałek AOR-owego grania (You Stay With Me), bogactwo instrumentalne (flet, wiolonczela, skrzypce, saksofon) i przede wszystkim dużo, naprawdę solidnych, melodii. Ciekawostką jest to, że warstwą literacką Celebration, Indrek Patte wpisuje się w nurt muzyki… chrześcijańskiej.
Nie jest to absolutnie twórcze granie, niemniej progresywnych eksploratorów, wypatrujących niecodziennych perełek, powinno ucieszyć.