Po wydaniu w 1976 roku świetnego albumu debiutanckiego, Land of the Midnight Sun, kipiący pomysłami i energią Al Di Meola bynajmniej nie próżnował. Zachęcony bowiem sukcesem tej pierwszej sygnowanej swoim nazwiskiem płyty, a zupełnie nie związany już z Return to Forever, wszedł z nowym materiałem do studia w maju kolejnego roku. Owocem trwających do września nagrań stała się zaprezentowana światu jeszcze w 1977 roku temperamentna i ognista jak diabli piękność nad pięknościami, ujmująco czarowna a szalenie pociągająca Elegant Gypsy.
Rzut oka na fotografię zdobiącą okładkę albumu oraz zapoznanie się z tytułami wypełniających go kompozycji pozwalają domniemywać, iż głównym natchnieniem rozpieranego talentem, wyobraźnią i testosteronem 23-letniego Di Meoli był tym razem gorący a nieposkromiony duch „Południa”. W jego niesłychanie intensywnej i ponętnej muzyce te południowe wpływy zawsze zresztą były obecne, co dziwić nie powinno - Di Meola to Amerykanin włoskiego pochodzenia. Tak, w przypadku „Eleganckiej Cyganki” świadczą już o tych południowych, czy ściślej - latynoskich inspiracjach, z jednej strony składające się na nazwy kolejnych utworów słowa „Rio”, „Tango”, „Mediterranean”, „Spanish”, „Rome”, „Brazil” i „Gypsy”, natomiast z drugiej – widniejąca na okładce zmysłowa i tajemnicza Cyganka, ubrana w wytworną i zamaszystą czarną suknię gotowa do tańca piękna kobieta, której krucze włosy umajone są karminowymi kwiatami miłości.
Gwoli dokładności wspomnę, że tylną okładkę książeczki zdobi jeszcze drugie zdjęcie, na którym rozdzieleni butelką miłosnego trunku, czerwonego wina, Cyganka i Di Meola spoglądają sobie prosto w oczy, przy tym ona stara się uwieść go wyciągając dłoń ku jego twarzy. Co godne uwagi, kobieta zdaje się kusić mężczyznę nie tylko spojrzeniem i wyciągniętą ręką, ale też winem, bowiem napełniony nim kieliszek stoi właśnie po jej stronie. Obrazu dopełnia wznosząca się za parą palma. Mylę się być może, przypuszczam jednak, że ta z pozoru błaha i mało interesująca fotografia jest zawoalowanym nawiązaniem do biblijnej księgi Genesis i zawartej w niej opowieści o upadku pierwszych ludzi. Mamy bowiem kusicielkę Ewę, tu skrytą pod postacią Cyganki, mamy Adama, w którego rolę wcielił się Di Meola, jest Drzewo Wiedzy, którego figurę stanowi palma, jest wreszcie symbolizowany przez wino zakazany owoc. Jakkolwiek by nie było, jedno jest pewne: Elegant Gypsy uwodzi nie tylko Di Meolę…
Warto zauważyć, że na front cover pojawia się jeszcze i druga piękność. Jest nią przewieszona przez lewe ramię artysty gitara produkcji Gibsona, model "Les Paul Black Beauty", instrument towarzyszący Di Meoli szczególnie w pierwszych latach jego zawodowej kariery. To również dzięki temu cacku, jak i wzmacniaczom Marshalla, podówczas uzyskiwał on tak mocne i charakterystyczne brzmienie. Di Meola był zresztą bardzo bliskim przyjacielem Lestera Williama Polsfussa, czyli Lesa Paula, tego szacownego gitarzysty jazzowego, który był współtwórcą flagowego modelu Gibsonowskiej gitary. Pamięci zmarłego przed dwoma laty mistrza poświęcił opracowany przez siebie standard Over the Rainbow, zamykający wydaną w tym roku fenomenalną płytę Pursuit of Radical Rhapsody.
„Wytworną Cyganeczkę” wypełnia sześć instrumentalnych kompozycji. Każda została skomponowana osobiście przez Di Meolę, z wyjątkiem otwierającego to wyborne wydawnictwo utworu Flight Over Rio. Jego autorem jest grający na perkusjonaliach, klawiszach i keyboardzie Mingo Lewis, który napisał także rozpoczynający Meolowy debiut kawałek The Wizard. Lewis to wszechstronny i wybitny muzyk, wsławiony nie tylko wieloletnią współpracą z Di Meolą, lecz również z Carlosem Santaną, któremu towarzyszył przy nagrywaniu jednych z jego najlepszych płyt, mianowicie longplaya Caravanserai i stworzonego wespół z Johnem McLaughlinem albumu Love Devotion Surrender. Oprócz Lewisa do udziału w zarejestrowaniu poszczególnych kompozycji zostali zaproszeni i inni oszałamiający swymi umiejętnościami instrumentaliści, przy różnych okazjach niejednokrotnie nagrywający z młodym gitarzystą tak wcześniej, jak i później, zatem perkusiści Steve Gadd i Lenny White, basista Anthony Jackson, pianista i klawiszowiec Barry Miles oraz obsługujący syntezator i klawisze, urodzony w Czechach kompozytor Jan Hammer, znany ze współpracy między innymi z Mahavishnu Orchestrą, Jeffem Beckiem i Santaną. W jednym utworze gościnnie wystąpił też Hiszpan Paco de Lucía, wirtuoz gitary flamenco, obok Di Meoli jeden z najwspanialszych gitarzystów wszechczasów.
Jak zostało wspomniane, album rozpoczyna Flight Over Rio. Jest to utwór o strukturze wyraźnie podzielonej na trzy części, więc introdukcję, rozwinięcie i codę. Intro trwa blisko dziewięćdziesiąt sekund, oparte jest na charakterystycznej, twardej, a jednocześnie niezwykle frapującej linii basowej. Towarzyszą jej przede wszystkim futurystycznie i wizjonersko brzmiące elektroniczne dźwięki, które przydają szczególnie ujmującego, wręcz cudownego czy rozmarzonego kolorytu otwarciu płyty. Złożona z kilku wątków, nieustająca w pędzie część środkowa trwa ponad pięć minut. I ona ma swój własny początek, rozwinięcie i koniec. W dużej mierze jest to popisowa galopada gitary i sekcji rytmicznej, przyozdobiona klawiszami i syntezatorem, które niejednokrotnie w ciągu utworu same poczynają odgrywać rolę pierwszoplanową. Najkrótsza jest coda, która trwa niewiele więcej niż czterdzieści sekund i w zasadzie stanowi powtórzenie motywów zawartych w otwarciu. Najogólniej ujmując, pełen wyśmienitych solówek dawanych przez poszczególnych instrumentalistów „Lot nad Rio” to logicznie zbudowane, konsekwentnie rozwijające się, bardzo spójne dzieło, to porywający początek zachwycającego albumu.
Midnight Tango to przepiękna, pełna subtelnej wrażliwości kompozycja, sprawiająca wrażenie nader osobistego wyznania miłosnego. Począwszy od czarująco intymnego wejścia, przez ponad dwie minuty utwór niespiesznie płynie przy delikatnej i czułej grze gitary elektrycznej, której wybornie akompaniuje pozostałe instrumentarium, kreując szczególnie uroczą oprawę dla gry solisty. Potem następuje chwilowe wyciszenie, po którym dochodzi – jakkolwiek oksymoronicznie to zabrzmi – do spokojnego wybuchu, w zamierzeniu kompozytora być może mającego oddawać jakieś nagłe olśnienie, odkrycie, niespodziewaną fascynację czy oczarowanie tą wyimaginowaną, drugą zaproszoną do tanga osobą. Później aura trochę przybiera na gęstości, aczkolwiek raz po raz rozrzedza się, to dzięki gitarze akustycznej, to dzięki pianinu lub gitarze basowej. Jest nieustająco cudnie aż po poruszająco tkliwy gitarowy przełom około piątej minuty, po którym ten bajecznie piękny utwór z wolna zmierza ku swojemu końcowi. Niczym Filip z konopi wyskakują chwilę później trwające jakieś siedemdziesiąt sekund żywe popisy na instrumentach perkusyjnych. Owszem, są one pierwszej wody, chyba lepiej jednak byłoby, gdyby nie stanowiły właściwego zakończenia „Tanga o północy”, takiej niespodziewanej i sztucznej cody, a osobny numer.
Mediterranean Sundance to jeden z najbliższych mojemu sercu i duszy utworów, to nieziemsko piękna, rozpalająca wyobraźnię i zmysły czysto akustyczna kompozycja, łącząca jazz z flamenco. Cóż tu nie dzieje się w czasie niewiele przekraczającym pięć minut, p i ę ć b o s k i c h m i n u t! Ten napisany samodzielnie przez Di Meolę, zapierający dech w piersi super-techniczny i super-namiętny majstersztyk został nagrany przezeń w duecie z Paco de Lucíą. Gitarzyści albo naprzemiennie, albo razem wykonują prześliczne, pełne czucia i głębi solówki, to trącając struny łagodnie, to znowuż gwałtownie, w każdym momencie perfekcyjnie kontrolując przebieg utworu. Obaj przecież to arcymistrzowie gitary, którzy operując niedościgłą dla innych biegłością i techniką, potrafią zarazem zagrać z przejmującą wrażliwością, kondensując w sobie i swoich dziełach – że sięgnę po wyrażenia z innej bajki – „szkiełko i oko” z „czuciem i wiarą”. Stąd wykorzystując tylko w tym jednym kawałku rozliczne techniki gry na instrumencie, takie jak sweeping, hammering czy palm-muting, improwizując momentami tak zatrważająco szybko, że prawie niemożliwością jest wyłapać te wszystkie ulatujące w mgnieniu oka spod ich palców nuty, równocześnie grają nieskazitelnie czysto i absolutnie porywająco, poruszają najskrytsze struny wnętrza człowieka. Reasumując, „Śródziemnomorski taniec słońca” to piękno i doskonałość same w sobie, to niosący natchnienie, radość i ukojenie balsam dla każdej rozmiłowanej w muzyce duszy. Jeśli Prometeusz dał ludziom ogień, to Di Meola – kipiący żarem uczuć i emocji Mediterranean Sundance. Chociaż trudno w to uwierzyć, utwór ten brzmi jeszcze wspanialej na wydanej w 1981 roku płycie Friday Night in San Francisco, będącej koncertową pamiątką wspólnej trasy Di Meoli, de Lucíi i McLaughlina.
Czwartym utworem na prezentowanym wydawnictwie jest słynny przez swój groove i shred Race with Devil on Spanish Highway, dla kontrastu nie akustyczny, lecz elektryczny. Jak można domyślać się już z tytułu, są w tym numerze powalająco prędkie, wręcz błyskawicowe partie solowe poszczególnych instrumentów, których popisów słucha się z wielką przyjemnością. Bo jakże wściekle pulsuje tu ta diabelnie rozimprowizowana gitara basowa Jacksona, jak idealnie współgrają z nią klawisze, bębny i przeszkadzajki, podległe odpowiednio Milesowi, White’owi i Lewisowi. To jednak nic, pierwsze skrzypce należą bowiem do Di Meoli, który szalejąc na swoim Les Paulu jak opętany, jawi się jako gitarowy heros. Nie ma się co dziwić, że to głównie dzięki temu kawałkowi częstokroć określa się go „ojcem chrzestnym” shreddingu, a do inspiracji jego diablo sprawną i nieprawdopodobnie piorunującą grą przyznają się takie gitarowe tuzy, jak między innymi Yngwie Malmsteen, Tony MacAlpine i John Petrucci. Oj tak, „Wyścig z Diabłem po hiszpańskiej autostradzie” to nie lada gratka dla każdego entuzjasty muzyki hardrockowej i heavymetalowej, jednak nie tylko. Otóż muzycy nieustannie szermują tu rozmaitymi rytmami, melodiami czy tempami, chwilami zupełnie zawrotnymi, chwilami stonowanymi i refleksyjnymi. W tych mniej wariackich, a bardziej okiełznanych momentach panuje nawet trochę rozmarzona a prawdziwie piękna atmosfera, przywołująca skojarzenia z prześwietną muzyką wypełniającą pierwsze albumy Santany.
Tak jak Race with Devil on Spanish Highway stanowi kompletne przeciwieństwo Mediterranean Sundance, tak też wypluskująca po szatańsko zakręconym „Wyścigu…” kompozycyjka różni się od niego diametralnie. Lady of Rome, Sister of Brazil to niespełna dwuminutowa, najkrótsza z wszystkich, czysto akustyczna impresja, wielce nadobna i poetyczna, w porównaniu do pozostałych tchnąca wyjątkowym spokojem i łagodnością.
Elegant Gypsy zamyka tytułowa suita, najdłuższa kompozycja albumu. Swym ślicznym wprowadzeniem na gitarze akustycznej udanie wiąże się ona z wcześniejszą „Panią Rzymu, siostrą Brazylii”. Jest jednakże „Wytworna Cyganeczka” po wielekroć bardziej od niej rozbudowana i wielowątkowa, pełna emocjonalnego napięcia i swoistej niewinności, miejscami czarująco wyniosła i raz po raz zmieniająca swój nastrój, niczym dumna niewiasta, którą drżący z miłości kochanek, w konkretnym przypadku – Di Meola, stara się uwieść zmysłową grą na swej gitarze. Akompaniuje mu w tych zalotach reszta muzyków, po raz kolejny mistrzowsko spełniających swą rolę, nie ma jednak cienia wątpliwości, że to on jest najważniejszy. Końcowa kompozycja odznacza się wyjątkowym wyrafinowaniem, a najpowabniejsza jej część to rozbrajająco liryczny, wypełniony chwytającym za serce kwilącym czy łkającym dźwiękiem środek utworu. Sam w sobie stanowi on finezyjne i pasjonujące ukoronowanie całego zamieszczonego na płycie materiału.
Elegant Gypsy to skończone arcydzieło. Jego produkcji podjął się Di Meola, który osobiście najlepiej zadbał o to, by ten zrodzony mocą jego twórczego geniuszu, poetycko odmalowany dźwiękiem portret muzyczny pewnej – być może wyimaginowanej – Damy zabrzmiał zgodnie z wrażliwością i intencjami samego artysty, by oczarował i zafascynował każdego, kto będzie mieć możność zetknięcia się z nim. I udało mu się. Opierając się bowiem na własnym doświadczeniu śmiem twierdzić, że podobnie jak w drugim człowieku zakochać można się od pierwszego wejrzenia, tak w „Dystyngowanej Cygance” - od pierwszego przesłuchania.
Elegant Gypsy to album, który w swoim czasie odniósł wielki sukces, tak artystyczny, jak i komercyjny, także dzięki Mediterranean Sundance, który stał się hitem singlowym w Hiszpanii i Niemczech. Wcześniej dobrze rozpoznawalny, po wydaniu drugiej solowej płyty zyskał Di Meola prawdziwą sławę, ugruntował swą pozycję i zgarnął kilka prestiżowych nagród – na przykład opiniotwórczy "Guitar Player Magazine" uhonorował go tytułem najlepszego gitarzysty jazzowego („Best Jazz Guitarist”) za rok 1977, ogłosił też Elegant Gypsy najlepszym gitarowym longplayem („Best Guitar LP”) tego roku. A przecież Di Meola wciąż znajdował się wtedy dopiero na początku swej kariery.
Elegant Gypsy to jedno z największych, najważniejszych i najpiękniejszych dokonań jazz rocka. Istne passion, grace and fire. To kolejny diament w dyskografii Ala Di Meoli. Nie ostatni.