Odkąd w 1974 roku przystąpił do Return to Forever, szedł Al Di Meola po ścieżce swej kariery zawodowego muzyka jak burza, z roku na rok coraz większą okrywając się sławą. Już dzięki nagranemu z RtF w ‘75 i ogłoszonemu niebawem albumowi No Mystery, który zgarnął "Grammy Award for Best Jazz Performance by a Group", został gitarzysta okrzyknięty przez Guitar Player Magazine największym nowym talentem („Best New Talent”) tego roku. Po wydaniu zaś w ’76 pierwszego solowego albumu, jakim był entuzjastycznie przyjęty Land of the Midnight Sun, i zakończeniu owocnej współpracy z Chickiem Coreą i jego RtF, nagrał w ciągu dwóch następnych lat kolejne firmowane swoim nazwiskiem dzieła, Elegant Gypsy i Casino. Oba odbiły się głośnym echem w świecie muzycznym oraz przyniosły gitarzyście wielki sukces osobisty.
Wydane na początku 1978 roku Casino jest nie tylko trzecim solowym albumem studyjnym Di Meoli, ale też trzecim, nad którego produkcją czuwał sam artysta, oraz trzecim, na którym znalazło się sześć kompozycji. Cztery z nich są autorstwa Di Meoli, jedna została napisana przez Coreę, a jedna przez Mingo Lewisa. Ten ostatni także wziął udział w zarejestrowaniu materiału składającego się na „Kasyno”. Oprócz niego towarzyszyli Di Meoli w studio: Steve Gadd, Anthony Jackson i Barry Miles, którzy podobnie jak Lewis współpracowali z gitarzystą przy obu poprzednich projektach. Jedyną nową postacią był obsługujący instrumenty perkusyjne Eddie Colon.
Album otwiera Egyptian Danza, nader złożona i misternie utkana kompozycja, już samym tytułem zdradzająca fascynacje AlDiM-a tradycjami muzycznymi Bliskiego Wschodu. Z charakterystycznym dla siebie, lecz rzadko spotykanym u innych kunsztem połączył artysta te bliskowschodnie wpływy z jazz-rockiem i muzyką latynoską. Począwszy od zagadkowego, zainspirowanego muzyką arabską wejścia, które kreuje zapładniającą wyobraźnię baśniową aurę, ten niemal sześciominutowy utwór biegnie raz żywszym, a raz spokojniejszym, lecz nieustannie zmieniającym się tempem pośród egzotycznie brzmiących, szalenie intrygujących, nasyconych Orientem przepięknych melodii i rytmów. Od pierwszych sekund oczarowany tym zapamiętałym, ale i przemyślanym w najdrobniejszym szczególe „Tańcem egipskim”, odnosi słuchacz wrażenie, jakby obserwował zilustrowany dźwiękiem hipnotyczny taniec derwisza, albo jakby nawet mocą muzycznego zaklęcia sam został porwany w jakieś bardziej eteryczne przestworza, niesiony na latającym dywanie wśród władających nimi zmiennych, ale przyjaznych i ciepłych wiatrów.
Po tym najbajeczniejszego snu godnym mirażu, po tej fascynującej podróży, jaką jest Egyptian Danza, rozpoczyna się diablo szybki, na złamanie karku prowadzony pościg za wudu. Napisany przez Lewisa Chasin’ the Voodoo to utwór na całej płycie najostrzejszy i najdzikszy, choć nie pozbawiony spokojniejszych, iście magicznych momentów. To kawałek pełen zwariowanych, wręcz opętańczych, z ducha afroamerykańskich solówek autora na instrumentach perkusyjnych, błyskawicznych popisów nieziemsko wymiatającego na gitarze Di Meoli i obsługującego klawisze Milesa, a także nieodmiennie wybornej gry szatańsko sprawnego basisty Jacksona i perkusisty Gadda.
Dla kontrastu poetycko zatytułowany Dark Eye Tango jest utworem w stosunku do dwóch poprzednich znacznie bardziej stonowanym, o wolniejszym i łagodniejszym przebiegu, przynajmniej w ciągu tęsknych i wielce czarownych pierwszych dziewięćdziesięciu kilku sekund, potem bowiem ożywia się, niespodziewanie, choć zgrabnie przyspieszając, nieustannie nęcąc odbiorcę porywającą grą gitarzysty, któremu z polotem akompaniują pozostali instrumentaliści, z których może szczególnie wybija się wystukujący wyraziste a nieokiełznane rytmy latynoskie Lewis.
Po momentami optymistycznym, chwilami zaprawionym nutą melancholii i nostalgii tangu wyskakuje z nory Señor Mouse. Opracowana i zaaranżowana przez Di Meolę, jest to autorska kompozycja Chicka Corei, która w 1973 roku pojawiła się na longplayu Hymn of the Seventh Galaxy Return to Forever. Oryginalny jej tytuł to Captain Señor Mouse, a pomysł jej napisania ponoć wziął się stąd, że podczas pobytu w Szwajcarii Corea zobaczył w jednym z domów mysz. Aranż Di Meoli istotnie różni się od rozbieganej wersji pierwotnej. Nie tylko jest krótszy o około sto sekund, ale też zdecydowanie mniej żywiołowy i eksperymentatorski, co wcale nie znaczy, że od oryginału słabszy. Bynajmniej, odciskając bowiem na nim własne piętno, opracował AlDiM fenomenalną jego wariację, opartą bardziej – co zrozumiałe – na grze gitary, niż klawiszy, kreując utwór subtelniejszy i powabniejszy, nie pozbawiony jednak humorystycznego i drobinę beztroskiego wydźwięku, cechującego Captain Señor Mouse.
Kolejny utwór to nawiązująca do flamenco, czteroczęściowa Fantasia Suite for Two Guitars, z niebywałą swadą i wyczuciem wykonana w całości samopas przez Di Meolę, grającego na gitarze akustycznej, mandolinie, kongach i bongosach, potrząsającego kastanietami i chwilami stosującego clapping. W tym miejscu wspomnieć wypadnie, że jako dziecko ćwiczył najpierw grę na perkusji i dopiero po usłyszeniu The Beatles, w których muzyce z miejsca zakochał się, a których do dziś wymienia jako swój zespół numer jeden, chwycił za gitarę. Wracając do opisywanego utworu - ta przepełniona improwizacyjnym polotem, swobodnie zbudowana i pogodna, chwytająca za serce i wstrząsająca duszą fantazja to kolejny słodki owoc geniuszu Di Meoli. Jest to miniaturowe arcydzieło, które zamyka w sobie passion, grace and fire, tę fantastyczną triadę, tak celnie znamionującą twórczego i wrażliwego ducha tego fenomenalnego artysty.
Najdłuższą kompozycją albumu jest ostatnie na nim, trwające dziewięć i pół minuty tytułowe Casino. To właśnie w nagraniu wyłącznie tego kawałka uczestniczył wspomniany na początku Eddie Colon, bębniący na rototomie i timbales. Perkusyjne otwarcie, grające unisono pianino i gitary, elektryczna i basowa, a potem, po czterdziestej piątej sekundzie jedno z najbardziej zaskakujących i najpiękniejszych przejść, jakie w życiu słyszałem, takie, od którego przy odpowiednim nastroju aż łzy stają w moich oczach, podobnie jak wtedy, gdy słucham mistrzowskiej kompozycji Fryderyka Chopina, Andante Spianato i Wielki Polonez Es-dur op. 22, albo niesamowitego śpiewu Lisy Gerrard w zabójczo smutnym Gloradin. Aż strach pomyśleć, lecz jeżeli dożyję starości, to z poruszenia buczeć będę przy tej muzyce jak bóbr. Tak, przecudny to moment, o którego sile decyduje w głównej mierze krótka, a jednakowoż wystarczająco długa, wirtuozerska i czyściuteńka gitarowa gra lidera, który i później to wygrywa pełne unikalnego powabu solówki, to z brawurą wykonuje staccato lub poprzez interludia jednocześnie wstrzymuje utwór i pcha go naprzód. Jak w rozpoczynającym płytę Egyptian Danza, tak i w tym wieńczącym album majstersztyku, choć spokojniejszym i leniwiej płynącym, dzieje się bardzo wiele, i znów jazz i rock wikłają się z przeróżnymi szlachetnymi, egzotycznymi motywami, nieustannie wytwarzanymi przez marimbę, organy i perkusjonalia.
Ogólnie ujmując, Casino jest bardziej stonowane i subtelne, dojrzalsze i spójniejsze od poprzednich dokonań Ala Di Meoli, słowem – doskonalsze. Jeśli Land of the Midnight Sun i Elegant Gypsy były diamentami, to finezyjnie wycieniowane, staranniej doszlifowane i absolutnie nieskazitelne Casino jest pierwszym, choć nie ostatnim w dorobku artysty brylantem. W licznych miejscach dostrzegając wyższość „Kasyna” nad „Elegancką Cyganką”, wolę jednak obcować z tą ostatnią, przez swą płomienną intensywność dla mnie mocniej porywającą i podniecającą, silniej poruszającą zmysły, namiętnie trącającą te struny mojej istoty, ku którym pomimo całego swojego uroku Casino jednak nie sięga.
Pięknu zaś jego krytycy i melomani poddali się natychmiast, toteż w ‘78 Di Meolę ponownie okrzyknięto, jak rok wcześniej, najlepszym gitarzystą jazzowym, natomiast Casino zdobyło, podobnie jak uprzednio Elegant Gypsy, tytuł „Best Guitar LP”. A nie były to ostatnie nagrody, które przydały dodatkowego, w pełni zasłużonego blasku diamentowej dyskografii Ala Di Meoli.