Zespołem Evergrey zacząłem się interesować po usłyszeniu płyty In Search of Truth w 2001 roku. Był to bardzo dobry album przepełniony wyrazistymi, melodyjnymi kompozycjami (genialny Mislead) z wpływami power/prog metalu. Do tej pory uważam to wydawnictwo za najlepsze w ich karierze. Ogromną zmianę Tom Englund i spółka przeszli po Monday Morning Apocalypse, które moim zdaniem było bardzo chwytliwe, dynamiczne, ale pozbawione tej otwartości i głębi. Potem światło dzienne ujrzał delikatnie lepszy Torn, nadal utrzymany w luźnym, dynamicznym stylu. Całkiem niedawno, bo w lutym AD 2011, dane nam było usłyszeć ich nowe wydawnictwo, czyli Glorious Collision.
Evergrey zaczyna wracać na dobry tor i jest znacznie lepiej, niż ostatnio. Przede wszystkim: jest mniej agresywniej, słychać szerszą przestrzeń muzyczną, więcej miejsca na inne instrumenty (gitary przeszły na nieco dalszy plan), a wszystko oprawione zostało nieprzeciętnym wokalem Toma Englunda. Odczułem jednak wrażenie, że klimat trochę gdzieś z albumu uleciał na korzyść dużej dawki melodyjności i - momentami drobnej cukierkowości.
Album rozpoczyna bardzo fajny Leave It Behind Us. Symfoniczny wstęp, dynamiczne wejście i bardzo przyjemny, wpadający w ucho refren na koniec, zaskakuje nas hard rockową wręcz solówką na gitarze. Utwory You i Wrong to typowe, melodyjne kompozycje, których bardzo przyjemnie się słucha, ale brakuje im trochę instrumentalnego jaja, przez co brzmią odrobinę bezpłciowo. Frozen to power/prog w najczystszej postaci. Bardzo dynamiczny riff na wstępie, przechodzi w delikatną zwrotkę, po czym możemy usłyszeć wyniosły refren z całkiem ładnymi gitarowymi akordami. Przyjemny numer. Restoring The Loss to przede wszystkim standardowy, ale dobrze zagrany podział rytmiczny w zwrotce, przechodzący znowu w melodyjny refren. To Fit The Mold to przeciętna średnio-szybka ballada, którą ratuje bardzo przyjemne, gitarowe solo Marcus'a Jidell'a. Dalej mamy przepełnioną ładnymi dźwiękami, zgrabnie zagraną, muzyczną ucztę. Out of Reach jest jednym z lepszych utworów na płycie, fajna zabawa akordami i ponownie wybija się genialne solo na gitarze. Na The Phantom Letters zabrakło muzykom trochę pomysłowości. Utwór miał zadatki na piękną balladę, jednak potem popadł w rutynę. The Diesese to kolejny przykład zmarnowanego kawałka, bo z zawartych w utworze bardzo fajnych akordów można było zrobić znacznie ciekawszy numer. Wyszło nieźle, ale bez fajerwerków, zbyt cukierkowo. Potem na It Comes From Within mamy powrót do typowego, ale przyjemnie zagranego power/progu, z naciskiem na szybki rytm na perkusji w zwrotce i refrenie. Free to jedna z najlepszych kompozycji na albumie. Naprawdę piękna ballada z genialną sekcją rytmiczną i akordami klawiszowymi tak genialnymi, że dostawałem gęsiej skórki na plecach. I'm Drowning Alone to świetny kawałek, w którym dynamika idealnie przeplata się z melodyjnością (bardzo dobrze słychać to w refrenie). W ucho wpada genialny riff, który można usłyszeć przed wejściem wokalu. Na koniec pozostał ...And The Distance, który jest najlepiej zaśpiewanym utworem na płycie. Bardzo ładna, profesjonalnie zagrana ballada. W edycji limitowanej można usłyszeć ten sam utwór zaśpiewany w duecie z żoną Toma Englunda – Cariną.
Mamy do czynienia z niezłym, przyjemnym albumem, z którego fani Evergrey będą czerpać ogromną radość. Znajdziemy na nim wiele melodyjnych, wpadających w ucho numerów, wśród których można znaleźć kilka perełek. Glorious Collision ma jednak jedną, bardzo poważną wadę: na dłuższą metę dla niektórych może być ciężkostrawny, ze wzgledu na melodyjny przepych, momentami wkradającą się nudę i brzmieniową plastikowość (głównie tyczy się to perkusji, która brzmi strasznie sztucznie) przez co album jest czasami bardzo nierówny. Zatwardziałym fanom albumu In Search of Truth nowe wydawnictwo Evergrey może nie przypaść do gustu, mi natomiast słuchało się go przyjemnie i mam nadzieję, że w przyszłości pokażą jeszcze na co ich stać.