ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hackett, Steve ─ Genesis Revisited w serwisie ArtRock.pl

Hackett, Steve — Genesis Revisited

 
wydawnictwo: Guardian Records 1997
 
1. Watcher of the Skies (8:40)
2. Dance On A Volcano (7:28)
3. Valley Of The Kings (6:29)
4. Déja Vu (5:53)
5. Firth of Fifth (9:39)
6. For Absent Friends (3:02)
7. Your Own Special Way (4:18)
8. Fountain of Salmacis (9:53)
9. Waiting Room Only (6:53)
10. I Know What I Like (5:37)
11. Los Endos (8:51)
 
Całkowity czas: 76:43
skład:
Line-up / Musicians
- Steve Hackett / vocals, guitars, percussion, harmonica, orchestration; - John Wetton / vocals, bass ; - Bill Bruford / drums ; - Tony Levin / bass ; - Chester Thompson / drums ; - Ian McDonald / saxophone, flute ; - Paul Carrack / vocals ; - Colin Blunstone / vocals ; - Alphonso Johnson / bass ; - John Hackett / flute ; - Pino Palladino / bass ; - Julian Colbeck / keyboards ; - Aron Friedman / keyboards, orchestration, programming ; - Hugo Degenhardt / drums ; - Nick Magnus / keyboards, programming ; - Will Bates / saxophone ; The Royal Philharmonic Orchestra Sanchez / Montoya Chorale ; - Roger King / keyboards, vibraphone, orchestration, programming ; - Jerry Peal / keyboards, programming ; - Ben Fenner / keyboards, orchestration, programming
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,4
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,13
Arcydzieło.
,6

Łącznie 30, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
23.04.2011
(Recenzent)

Hackett, Steve — Genesis Revisited

Na pomysł, żeby zająć się „Genesis Revisited” wpadłem już kilkanaście miesięcy temu, grzejąc tyłek na portugalskiej plaży, a dokładnie w trakcie słuchania „Fountain of Salmacis”, które w takich okolicznościach zabrzmiało specyficznie i niesamowicie. Nawet zacząłem coś pisać, ale zaciąłem się po kilku zdaniach i kartka z niedokończoną recenzją zaległa na dłuższy czas wśród moich papierów.

Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie był dla Hacketta okresem zbyt udanym. Wydaje się, że jakby trochę się zagubił. Ostatnia typowo rockowa płyta to „Till We Have Faces” z 1984 roku, niezła, ale nic ponadto. Potem zwrócił się w stronę grania bardziej kameralnego, akustycznego, a nawet w stronę bluesa. Pewnym „odbiciem się” było „Gitar Noir”, ale taka delikatna, pastelowa płyta miała się jeszcze trochę nijak do tego, co nagrywał w latach siedemdziesiątych i w pierwszej połowie osiemdziesiątych.

W pewnym momencie wpadł na pomysł, żeby wykorzystać to co robił z Genesis – nagrać jeszcze raz swoje wersje kilku utworów, od początku, całkiem po swojemu. Przyszło mu to do głowy przy okazji spotkania z fanami, którzy nieco niepewnie podsuwali mu do podpisywania płyty Genesis, jakby bojąc się jego reakcji. Pomyślał sobie wtedy – dlaczego by nie zrobić tego jeszcze raz? Przecież to też moje.

Przedsięwzięcie zaplanowano ze sporym rozmachem – skład zaproszonych gwiazd może wywołać lekki oczopląs – Wetton, „Łysy” Levin, Thompson, Brufford, Carrack, wow! A jeszcze The Royal Philharmonic Orchestra. Pełny full wypas. Na pewno spodziewano się sporego zainteresowania wśród japońskich fanów (bo to była pierwotnie grupa docelowa), dlatego zaryzykowano zainwestowanie sporych środków w nagranie tego albumu.


Zebrał się więc odpowiedni skład i zabrał się do roboty. Efektem tego była właśnie płyta „Genesis Revisited”. Wydano ją początkowo tylko w Japonii, min. dlatego, że Hackettowi udało się skompletować swój All Stars Band (czyli mniej więcej podobny skład jak na płycie – z Wettonem na basie i wokalu i Thompsonem na bębnach) tylko na tournee po tym kraju. Krótkiego tournee, bo odbyły się tylko cztery koncerty, w drugiej połowie grudnia 1996. Europejska premiera tego albumu odbyła się dopiero we wrześniu 1997 roku, poza tym zawartość była nieco inna – zamiast „Riding The Colossus”, własnej, niepublikowanej wcześniej kompozycji Hacketta, znalazł się kolejny klasyk Genesis – „Los Endos”.


Wbrew tytułowi „Genesis Revisited” nie mamy tu do czynienia jedynie z utworami Genesis. „Valley of The Kings” to kompozycja autorska Hacketta, „Deja Vu” napisali wspólnie z Gabrielem, jeszcze w czasach Genesis, ale wtedy na żadnej płycie to się nie znalazło. Natomiast „Waiting Room Only” to muzyczna impresja inspirowana „Waitnig Room” z Baranka.

To nie jest album z coverami, raczej można powiedzieć, że jest to spojrzenie na twórczość swoją i kolegów z Genesis, z perspektywy dwudziestu lat. W zasadzie tylko „You Own Special Way” dałoby się nazwać coverem, bo to kompozycja Mike’a Rutherforda, ale też z czasów, kiedy Hackett jeszcze grał w Genesis.

Trzeba przyznać, że Hackett podjął się dosyć trudnego zadania – zabrać się za muzykę znaną słuchaczom od wielu, wielu lat i to na pamięć, przerobić ją tak, żeby dalej była dla nich atrakcyjna. A przy okazji jej nie zamordować, bo przecież wiadomo, że lepsze jest zawsze wrogiem dobrego. Jeśli cos takiego się uda – no to duży szacun.

Przede wszystkim na takie cos trzeba mieć pomysł – to nie tak, żeby swoje utwory po prostu nagrać jeszcze raz. Je trzeba od nowa wymyśleć i do tego wymyśleć jeszcze raz dobrze. Dopiero wtedy można zabierać się za nagrywanie płyty. Czasami nie można nadmiernie ingerować w przerabiany materiał, bo się go zniszczy. Nie ma innego sposobu, jak grać „po nutkach” i trzeba znaleźć na niego inny sposób. Hackett kombinuje jak się da – w „Dance on Volcano” to przede wszystkim zmiana wokalu; głos Hacketta przetworzony elektronicznie czyni ten utwór bardziej mrocznym. W „Firth of Fifth” słynny wstęp grają nie klawisze, ale jakaś pozytywka, zmieniono zasadniczo część środkową, ale szkielet kompozycji, czyli partie gitary i wokale pozostały względnie niezmienione. Z drobiazgu „For Absent Friends” zrobiono uroczy, stylowy walczyk z orkiestrowa aranżacją. W „You Own Special Way” sam wokal Carracka zmienił ten utwór na tyle, że ma się wrażenie, jakby pochodził on z jakieś płyty Mike & The Mechanics – i nie jest to niestety komplement. Mój ulubiony fragment to „Fountain of Salmacis” – tutaj ingerencji w samą kompozycję praktycznie nie ma żadnych, tyle, że dzięki orkiestrze brzmi bardziej dostojnie i monumentalnie. Poza tym Hackett na wokalu, to jednak tylko Hackett a nie Gabriel. Za „I Know What I Like” nie przepadałem w wersji oryginalnej, ta też nie podbiła mojego serca – takie knajpiano – swingujące granie. Chociaż może nawet trochę uroku to ma. I czy tylko mi się wydaje, że trochę przypomina wczesnych Floydow jeszcze z Barretem? Muzyczny kolaż „Waiting Room Only” jest zdecydowanie za długi – to jest zabawa na góra dwie minuty. Nie ma sensu znęcać się nad słuchaczami prawie przez prawie siedem, nawet jeśli w drugiej części utworu jakaś muzyka się pojawia. Ale to jakiś blues, pasujący do całości ni przypiął, ni wypiął. „Los Endos” to zawsze był walnięty kawałek, do tego jest w stanie wytrzymać nawet spore zmiany, nie tracąc nic ze swojego niepowtarzalnego charakteru. Bardzo dobra wersja, a ten utwór pasuje na koniec takiej płyty idealnie, tak jak idealnie kończył „A Trick of The Tail”.

„Genesis Revisited” jest bardzo udaną płytą. Nawet jeśli Hackettowi nie udało się „przeskoczyć” oryginałów, to jednak nowe wersje są co najmniej intrygujące. Oprócz „Your Own Special Way” nie ma żadnego innego utworu, który byłby ewidentnie gorszy od oryginału. Chociaż i ta wersja jest całkiem sympatyczna, tylko ma trochę pecha, że oryginał to kosmos. A może ja się tylko czepiam? Znam recenzje, gdzie właśnie to wykonanie jest bardzo chwalone. De gustibus.

Wydaje mi się, że właśnie ten krążek dał karierze Hacketta odpowiedniego kopa, że znowu nabrała rozpędu, bo gdzieś się turlała po manowcach na jałowym biegu – sukces płyty, sukces koncertów, entuzjastyczne przyjęcie „żywca” „The Tokyo Tapes”, które było rejestracją tamtych koncertów. A potem było „Darktown”…
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.