Uwielbiam otwarcie ostatniego albumu studyjnego Steve'a Hacketta! Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu! Odgłosy wycia wilków, tych fascynujących canis lupus, sprawiły iż dzieło zatytułowane "Wolflight" z miejsca zyskało moją wielką sympatię. W istocie ten album z 2015 roku autorstwa żywej legendy angielskiego rocka progresywnego mógłby być równocześnie opisem zachowań wilka. To bowiem materiał niezwykle przestrzenny, charakteryzujący się instrumentalną wolnością, a zarazem okryty pewną dawką tajemnicy i mroku wyłaniającego się z ciemności. Dzieło mające też w sobie trochę drapieżności i jednocześnie sięgające do nieprzemijających prawd natury, a przede wszystkim krążek budzący podziw i wywołujący poczucie piękna. Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu!
Steve Hackett na tym albumie zaproponował dziesięć utworów, które zostały przez niego napisane we współpracy z inspirującą twórcę Jo Hackett, a także ze stałym towarzyszem jego muzycznych podróży Rogerem Kingiem. Ponadto pod względem instrumentalnym w pracach nad krążkiem oprócz byłego gitarzysty Genesis udział wzięło w sumie jedenastu innych muzyków. Stężenie talentów udzielających się na "Wolflight" jest więc naprawdę wysokie, choć mimo wszystko nieco obniżone biorąc pod uwagę standardy pracy studyjnej Anglika w ostatnich latach. W każdym razie przemyślany koncept, umiejętność i skala zastosowanych środków instrumentalno-wokalnych, nieprzeliczona ilość smaczków zawarta na krążku, a także koloryt tętniący od wkładu zaproszonych gości sprawił, że ten album Steve'a Hacketta wyłania się jako jeden z najmocniejszych punktów w jego solowej dyskografii. Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu!
Zawartość "Wolflight" zdecydowanie nie ulega prostemu klasyfikowaniu. Już na wstępie w króciutkim utworze "Out Of The Body" Steve Hackett zestawia ze sobą plemienność brzmienia z wizjonerskimi, wystrzelonymi na orbitę pozaziemską zagrywkami gitarowymi. To wspaniałe otwarcie albumu. Pomimo swej minimalistycznej formy przywołuje skojarzenia ze wstępem do muzycznej odysei - tu, w towarzystwie prostych akustycznych chwytów gitarowych, tam, gdzie wyobrażenia o rocku progresywnym osiągają doskonałą formę. Te wątki ulegają wyraźnemu rozwinięciu w utworze tytułowym. Rasowej, w pełnej definicji tego słowa, progresywnej strukturze. W kompozycji "Wolflight" dzieje się więcej, niż na niektórych długogrających albumach współczesnych przedstawicieli rocka progresywnego. Steve Hackett śpiewając jakby przy kominku przeistacza się w jedną z tych wspaniałych istot, doskonałych dzieci natury, strażników zdradliwej nocy. Stając się przedstawicielem gatunku canis lupus angielski gitarzysta i wokalista nie stroni od łagodnych akustycznych przejść, nawet decyduje się na społeczną współpracę z folkowym didgeridoo Sary Kovacs i egzotycznym tarem Malika Mansurova, aby wreszcie idąc za zewem natury szczerzyć gitarowe kły, grając ostrzej, niemalże tańcząc na granicy instrumentalnego kosmosu. Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu! Niekończące się dni i niekończące się noce, śpiewa Steve Hackett, wskazując jednocześnie na niegasnącą pasją życia wilków.
Tematyka życia (...i śmierci) stanowi centralny punkt przemyśleń Anglika zawartych na krążku "Wolflight". Różne są ich wymiary, tak jak różne są obszary egzystencji, ale Steve Hackett odnalazł wspólną tożsamość dla historii opowiedzianych na krążku. Muzyka jest tą tożsamością, muzyka jako rezultat filozofii i praktycznych sposobów istnienia. Najdłuższy utwór na tym albumie Steve'a Hacketta, wnoszący nieco surrealizmu "Love Song to a Vampire", wyłania się niczym pełen dramatycznych zwrotów akcji spektakl o dążeniu do wolności. Angielski gitarzysta i wokalista oraz jego instrumentaliści znowu nakładają maski, stają się kimś innym, we wspaniały sposób opisują okoliczności bytu tytułowych wampirów i emocji, które nimi władają. W tej niezwykle podniosłej kompozycji szczególnie porywająco zabrzmiały pierwsza kilkupiętrowa solówka gitarowa Steve'a Hacketta i jego też totalnie improwizowany zjazd na riffach, które zdołały przebić się pomiędzy nadzwyczajnymi zmianami nastroju, zbudowanymi w oparciu o instrumentarium z wysokiego zamku, gdzie ważną rolę odegrały partie smyczkowe. Czysta magia. Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu! Pewną formę rozprężenia od całości, zresztą dość oczekiwaną, dostarcza singlowy "The Wheel's Turning". Kompozycja o abstrakcyjnym motywie przewodnim, stojąca naprzeciwko ogólnego klimatu krążka, ale szalenie ważna, aby przypomnieć słuchaczom, że Steve Hackett jest człowiekiem z krwi i kości, nie tylko wybitnym twórcą rocka progresywnego, ale też człowiekiem znającym bluesa. To czego nie można było usłyszeć w okrojonym singlu znajduje się na krążku i uchodzi za jedną z najlepszych improwizacji gitarowych na płycie. Odjazd!
Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu! Następny rozdział spektaklu wyreżyserowanego przez Steve'a Hacketta wyłania się w orientalnym brzmieniu utworu "Corycian Fire". Znajdujemy się w górach Parnasu, aby w rytm egzotycznych zagrywek, generowanych m.in. z pozbawionego progów ouda, odkrywać tajemnice helleńskiego pasma górskiego. Atmosferze ujarzmiania korykejskiego ognia służą wspaniałe partie chórów następujące po serii klimatycznych, odpowiadających klimatowi greckich tajemnic, zagrywek gitarowych, przyprawionych też nieco kolejnymi partiami smyczków. Następnie po odkryciu tajemnic Parnasu następuje sześciostrunowy popis nieprzemijających możliwości Steve'a Hacketta pod postacią kompozycji "Earthshine". Rzecz to zarejestrowana w walorze plemiennym, sięgającym korzeni tworzenia na strunach, która dodatkowo wprowadza słuchaczy na leniwe meksykańskie laguny. Atmosfera w utworze "Loving Sea" zdaje się niestety obniżać ciężar gatunkowy tracklisty krążka "Wolflight" ze względu na proste, krótkie i niepoddane szczególnym urozmaiceniom zagrywki gitarowe. W każdym razie wywołana pośpiechem oczekiwań kompozycja "Black Thunder", dedykowana równości rasowej, przypomniała o wspaniałym klimacie krążka. To bowiem kolejny wielowątkowy utwór, pełen niesamowitych zwrotów akcji, oprawiony dźwiękami genialnego basu i tradycjami "murzyńskiej" muzyki ludowej. Tu znowu Steve Hackett nakłada maskę. Staje się czarnoskórą wolnością, duchem Martina Luthera Kinga, który z przekonaniem wykrzykuje: "Free At Last!".
Problematyka równości rasowej (...równości w ogóle?) wydaje się być bardzo bliska Steve'owi Hackettowi. Muzyk na krążku "Wolflight" zdążył jeszcze zabrać słuchaczy do Maroka, aby w instrumentalnej improwizacji pod postacią kompozycji "Dust and Dreams" odkryć tajemnice zwodniczych północnoafrykańskich nocy. To znakomity utwór! Nieco leniwy, fenomenalnie powyciągany na gitarze prowadzącej, wreszcie wiedziony charakterystycznym piaszczystym motywem. W rytmie dźwięków numeru "Dust and Dreams" każdy chciałby zamieszkać w Maroku. Póki co pozostaje uchwycić piękno tego regionu świata na przykładzie instrumentalnych rozwiązań stworzonych przez Steve'a Hacketta. Auuu-uu-uu-u-uuu-uuu! W rzeczywistości na "Wolflight" nie zamykając oczu można znaleźć się na różnych szerokościach świata, zwiedzić nieodkryte dotąd szlaki historii, nałożyć maskę wyobrażeń o społecznościach ludzi i zwierząt, po prostu stać się integralną częścią natury.
Całość materiału dobrze podsumowuje utwór "Heart Song". Kompozycja niezwykle optymistyczna, zadedykowana miłości, może mniej wyrafinowana niż zasadnicza część albumu, ale nieustannie mówiąca o rzeczach ważnych. O tym kim jesteśmy, ludźmi, kim są nasi, ludzi, bracia, kogo my, ludzie, powinniśmy szanować, aby zachowywać równowagę w naturze. To przesłanie nie miałoby siły, gdyby nie wyborna muzyka zarejestrowana przez Steve'a Hacketta na albumie "Wolflight". To wspaniały przykład możliwości rocka progresywnego. Album do zapamiętania na wieki wieków... auuu-uu-uu-u-uuu-uuu!