No to mnie Naczelny znowu ukochał. Wcisnął mi do recenzowania ni mniej ni więcej, tylko indonezyjskie fusion. Nie wiem, co dla mnie jest większa egzotyką – czy to, że to z Indonezji, czy to, że to fusion. Po pewnym namyśle doszedłem do wniosku, że chyba to, że z Indonezji, bo o fusion coś już pisałem.
Zespół z końca świata, ale wydała ich firma wcale nie z końca świata (chociaż jakby trochę tak, przynajmniej dla nas), bo nowojorski MoonJune. Oni specjalizują się w podobnej muzyce i Tohpati absolutnie pasuje do ich polityki programowej.
Indonezyjczycy nie grają zbyt nowocześnie, takie rzeczy powstawały kolo 35-40 lat temu. Kojarzą mi się starsze płyty Mahavishnu Orchestra, Jukki Tolonena, Terje Rypdala, jazz-rockowy Santana, a nawet Santany do spółki z Johnem „Mahavishnu”. Nie przypadkiem piszę o głównie gitarzystach, bo szefem całego interesu jest gitarzysta, Tohpati. Miło się go słucha – jest dobrze wyszkolony technicznie, ale nie popada w przesadne popisówki, unika fuzzów, lubi zagrać długim dźwiękiem, a jako lider zespołu, nie stara się tak do końca zdominować reszty. Czasami się jednak nie może powstrzymać i efekty tego nie są rewelacyjne. W gruncie rzeczy jest tak, że im Tohpatiego mniej tym lepiej. A im więcej dźwięków z południowo – wschodniej Azji też tym lepiej, bo najbardziej udane są te utwory, gdzie tego miejscowego folku jest najwięcej, kiedy włącza się miejscowy flet, kiedy miejscowe perkusjonalia szaleją do spółki z całkiem normalnym basem. Nie wiem, czy właśnie dzięki temu nie robi się na tej płycie momentami … psychodelicznie – na przykład „Selamatkan Bumi (Save The Planet)”, albo „Perang Tanding (Battle Between Good & Evil)” takie wrażenie robią.
W zasadzie nie mój cyrk, nie moje małpy. Obcuję z czymś takim sporadycznie, najczęściej dlatego, że z MoonJune przyszły - jednak zwykle w takich przypadkach nie narzekam. Muszę się tylko „przestroić” na odbiór nieco innej muzyki niż rock. Na TES też nie mogę narzekać, bo mimo kilku „mielizn”, „Save The Planet” to naprawdę ciekawa muzyka.
Kolejna „biała plama” na mapie artrockowego świata znikła.