Rajcy miejscy z Mławy umyślili sobie, że 580 rocznice ufundowania grodu uświetnią… płytą! Rok wcześniej koncertował tam East Wind Józefa Skrzeka, występ został zarejestrowany. Potem kilka osób i firm (lista sponsorów jest wcale okazała) zrzuciło się po kilka złotych i album „Koncert Żywiołów” ujrzał światło dzienne. Jednak prywatny mecenat w sztuce też się czasem sprawdza. Ile miast może się pochwalić płytą Skrzeka nagraną specjalnie z okazji ich święta? No właśnie!
To jest już druga koncertowa płyta Józef Skrzek East Wind (i druga chyba w ogóle). Pierwszą był bajeczny „Tryptyk Petersburski” z 2007 roku. W międzyczasie za mikrofonem Rusłanę Wikaluk zastąpiła Beata Mańkowska. Nie jest to jednak zmiana mająca jakiś wpływ na muzykę zespołu – obie panie śpiewają bardzo podobnie – Skrzek dobiera sobie wokalistki o konkretnych warunkach głosowych.
Z „Tryptykiem Petersburskim” mam taki problem, że nie umiem go słuchać inaczej niż w postawie nacechowanej głęboką pokorą. To płyta-katedra, płyta-monument – coś wielkiego, niesamowitego. Ta jest trochę bliższa ciału i jej pochodzenie jest z pewnością ziemskie. „Koncert żywiołów” pozbawiony jest tej metafizyki. To po prostu doskonały rockowy „żywiec”. W porównaniu z „Tryptykiem” mamy tu znacznie więcej żywszych, mocniejszych dźwięków. Nie powiem, świetnie się tego słucha. Mimo, że krążek trwa prawie osiemdziesiąt minut, czas leci strasznie szybko – ledwo włączyłem, a tu już „Za darmo nie ma nic” i koniec. Najwyżej można puścić to od początku. Albo włączyć „Tryptyk Petersburski”…
Ten zestaw muzyków wytwarza między sobą jakąś chemię, która powoduje, że to co grają… no nie może być zagrane lepiej. „Koncertu żywiołów” słuchałem jak urzeczony (jak wcześniej „Tryptyk…”). Było to dla mnie obcowanie z muzyką bardzo, bardzo wyjątkową, zjawiskową i bardzo trudną do opisania, wymykającą się nawet dosyć ogólnym klasyfikacjom. Polegająca na uczuciach, na nastroju i czymś co jest, albo czego nie ma, a co stanowi bardzo o jej wartości. Coś co jest między samymi muzykami, między muzykami i publicznością – co można nazwać genius loci – tu i teraz. Najlepsze fragmenty, moim zdaniem, to początek i koniec – „Tysiące planet... (Powietrze)”, „Freedom”, „Pieśń o słońcu niewyczerpanym”, oraz „Za darmo nie ma nic”. „Freedom” i „Pieśń o słońcu niewyczerpanym” są jak z „Tryptyku”, podobny nastrój, nieco patetyczny, przejmujący. „Za darmo nie ma nic” i „Tysiące planet… (Powietrze)” są, powiedzmy, progresywne. Pozostałe utwory nie są wcale słabsze, tylko podobają mi się nieco mniej.
Po tych dwóch płytach zaczyna wychodzić, że Józef Skrzek East Wind to cholernie mocny band koncertowy. A co równie ważne, zostało to udokumentowane. Absolutny mus.