Ćwiara minęła!
1985 to był dziwny rok. Artyści typowo progrockowi działali niewiele (za to perły się trafiały – „The Wake” IQ, „Misplaced” Marillionu), za to sporo ciekawego działo się w kręgach – nazwijmy to tak – songwriterskich. Kate Bush wydała znakomitą płytę „Hounds Of Love”, Mark Knopfler z zespołem nagrał i wydał „Towarzyszy broni”… i jeszcze kilku zawodników popełniło ciekawe płyty.
The Police ze sceny rockowej zeszli byli po angielsku, bez oficjalnych deklaracji, tak po prostu przestali ze sobą grać. Dlatego, że już ze sobą średnio wytrzymywali (eufemizm), także dlatego, że Stinga coraz bardziej ciągnęło do kariery solowej. Jak sam kiedyś opowiadał, przyśnił mu się ozdobny angielski ogród niszczony przez błękitne żółwie, co zinterpretował jako podświadomy nakaz porzucenia Policajów i zaczęcia kariery solowej.
Swój pierwszy album solowy z prawdziwego zdarzenia (wcześniej był soundtrack „Brimstone And Treacle”, a do tego, jak twierdzą złośliwi, „Synchronicity” to też była bardziej solowa płyta Stinga niż album The Police) Sting nagrał z towarzyszeniem głównie jazzmanów – m.in. Derryl Jones grał na gitarze basowej u Milesa Davisa, dzięki czemu Sting miał okazję pojawić się na płycie jednego ze swoich idoli (o czym będzie jeszcze okazja wspomnieć). Do tego perkusista Omar Hakim, pianista Kenny Kirkland, saksofonista Branford Marsalis.
Jaka jest ta płyta? Dziwna, niespójna, jakby chaotyczna. Można mieć wrażenie, że Sting próbuje tu bardzo różnych stylów, jakby za wszelką cenę chciał pokazać, jak wszechstronnym artystą jest. Chcemy hałaśliwego, rytmicznego, przebojowego, trochę nijakiego popowego grania? Proszę – „If You Love Somebody Set Them Free”. Coś z reggae? Ależ jasne – „Love Is The Seventh Wave”. Chociaż to takie trochę groteskowe pop-reggae bardziej jest. Znajomy kiedyś mawiał, że jak słyszy ten utwór, to od razu widzi opasłego grubasa, spacerującego plażą z bananem w łapie. Niniejszym pozdrawiam Damiana M. Co tam dalej? Smoothjazzowe granie – no ba: „Moon Over Bourbon Street”, oparty na powieści Anne Rice. No i „Consider Me Gone” – kolejny przykład typowej dla Stinga miłosnej piosenki. Coś bardziej rockowego? Finałowe „Fortress Around Your Heart” chociażby. Zaangażowane ballady? Mamy „Russians”, z wplecionymi fragmentami audycji radia moskiewskiego, oparte na motywie z Prokofiewa. Takie signum temporis, bo to kolejny z licznych w tym czasie utworów, których głównym motywem jest zimna wojna. Do tego „We Work The Black Seam”, zainspirowane brutalnie stłumionymi strajkami górników. Trochę mieszania stylów? „Shadows In The Rain” to połączenie nowofalowego rocka z jazzowymi stylizacjami. Zresztą to dawna kompozycja z repertuaru The Police. Do tego tytułowa jazzująca miniatura instrumentalna.
I bodaj najlepszy utwór na płycie. Podniosła, majestatyczna ballada z od razu wpadającym w ucho refrenem. Urozmaicona pojawiającą się w pewnym momencie jazzową wstawką. A potem ta wstawka się załamuje i znów eksploduje refren: the children of England would never be slaves... Coś pięknego. Po prostu.
Generalnie, ta nierówna płyta to Sting badający nowy grunt, próbujący jakby na siłę pokazać swoją stylistyczną wszechstronność. Na pewno to nie jest zła płyta, tyle że na następnych dwóch znakomitych albumach ta wszechstronność i różne inspiracje ułożą się w jeszcze ciekawsze utwory, będzie jeszcze piękniej. Na razie mamy dobry, jak najbardziej zasługujący na uwagę album, którego ocenę o jedną gwiazdkę podnosi „Children’s Crusade”.