Nauczyciel czy uczeń? Joe Satriani czy Steve Vai? Ta dyskusja wśród fanów instrumentalnego, wirtuozerskiego gitarowego grania trwa od lat. Bez konsensusu. Vai ma w swoim dorobku jeden z hymnów gitarowego rocka, genialne „For The Love Of God”, Satriani natomiast nagrywał równiejsze pod względem poziomu, bardziej przemyślane jako zamknięta całość płyty; Stefek chwilami wpadał w przesadne popisywanie się techniką, za to Satch bardziej dbał o melodyjność kompozycji, o proporcje między melodiami i wirtuozerskimi solówkami.
Właściwie po każdą płytę Satcha można sięgnąć bez obaw: czy to będzie „Crystal Planet” i późniejsze, eksplorujące połączenie gitarowych szaleństw z nowoczesną elektroniką, czy płyty z lat 80. (na czele ze znakomitą „Flying In A Blue Dream”), oprawiające gitarowe granie w brzmienia typowe dla dekady, czy nieco zeppelinowską, klasycznie rockową w klimacie „The Extremist”, czy „Time Machine” – zawierające zbiór odrzutów (niejednokrotnie bardzo udanych!) i nagrań koncertowych, czy „Joe Satriani” z roku 1995 – swoistą kontynuację „The Extremist”, tym razem eksplorującą tereny bluesowe, nieco też jazzowe. OK – dziś będzie o tej właśnie płycie.
“Cool #9” czy “If” to na dobrą sprawę Joe Satriani w pigułce. Gitara na pierwszym planie, wszechobecna, śpiewająca – a zarazem mamy tu charakterystyczny dla Satrianiego sposób komponowania: choć bardziej zakręconych technicznie popisów nie brakuje, główny nacisk Joe kładzie na wytworzenie nastroju, na ładnie płynącą melodię, na czyste frazowanie. „Down Down Down” to z kolei ładna, melodyjna gitarowa ballada. Z cyklu: lekko sobie płynąca partia gitary na dość oszczędnym podkładzie i majestatycznym rytmie. „Luminous Flesh Giants” od początku żwawo pędzi naprzód, sporo tu gitarowych łamańców i efektownych popisów. „S.M.F.” to Joe Satriani grający bluesa: ładnie, bez przesadnych popisów, z naciskiem na budowę nastroju, na odpowiednio surowe brzmienie, na klimat. „Look My Way” to żartobliwy rock’n’roll, z elektronicznie przetworzonym głosem Joego. „Home” przypomina nieco „S.M.F.”: spokojne, niespieszne tempo i klimatyczna solówka gitarowa, bez wirtuozerskich szybkostrzelnych popisów. „Moroccan Sunset” jest wyraźnie żwawszy, ale nadal Joe nastawia się tu na klimatyczne, niezbyt wirtuozerskie granie. Jeszcze żwawiej robi się w „Killer Bee Bop”: dynamiczne tempo, gęsta, popisowa partia basu… Pierwsza część „Slow Down Blues” to dość typowa bluesowa stylizacja z harmonijką; druga to żwawy i należycie surowy dynamiczny blues-rock. „(You’re) My World” to już bardziej typowe dla Satrianiego granie: ładnie płynący podkład rytmiczny jako tło do ładnych partii gitarowych. Finałowe „Sittin’ Round” to intrygujące przełożenie bluesa na język muzyki i brzmienia typowego dla Joego: całość brzmi nowocześnie, jednocześnie wyraźnie tkwi korzeniami w bluesie.
Na dzień dzisiejszy, właściwie z każdą płytą Satcha można się zapoznać w ciemno: na pewno nie przeżyjemy rozczarowania. Na pewno dostaniemy porcję gitarowych solówek, zgrabnych, urozmaiconych kompozycji (jedyny minus: trochę brakuje im superchwytliwości „For The Love Of God”) i wirtuozerskich popisów. Ja osobiście na początek jak najbardziej polecam „Joe Satriani”. A potem „Flying In A Blue Dream”, „Engines Of Creation” albo „Time Machine”. A potem… A potem całą resztę. Na pewno słuchacz się niie zawiedzie.