Gdy niemal rok po ukazaniu się "Heathen", płyty za którą David Bowie nie ma się co wstydzić zapowiedziano kolejny longplay największego kameleona w historii muzyki można było zastanawiać się czy ten kultowy artysta, autor wiekopomnych dzieł w rodzaju "Ziggy'ego Stardusta", berlińskiej trylogii czy "1.Outside" nie za szybko wydaje kolejne płyty i czy jego muzyka nie zostanie wpisana do kategorii regresja, jak zresztą stało się z produkcjami innych artystów, którzy po wzlotach i upadkach nie potrafią dziś zaproponować czegoś naprawdę zapierającego dech w piersiach, jednak nagranie "New Killer Star" ze singla promującego album a także londyński występ artysty jako interaktywny wieczór transmitowany do różnych kin na świecie, na którym to zostały wykonane wszystkie pozostałe fragmenty "Reality" pozwoliły na zgaszenie obaw i przekonanie się, że będzie to płyta godna uwagi.
"Reality" składa się z jedenastu utworów (tyle samo co na "Hunky Dory", kultowym "Ziggym Starduście" i "Low") i mimo iż każdy z nich jest inny razem tworzą spójną całość, która zaczyna się przebojowo("New Killer Star") a kończy w sposób niespodziewany("Bring Me The Disco King", który zupełnie odbiega od klimatu całości, ale bez którego płyta nie byłaby tym czym jest) a pomiędzy tymi dwoma momentami znajdują się ostre, ale nie pozbawione melodii wyjadacze("Pablo Picasso", "Looking For Water", "Reality" i "Never Get Old", który mi osobiście kojarzy się z takimi nagraniami jak "Fame" czy "Breaking Glass", oczywiście jak najbardziej na plus), nostalgiczne kawałki("The Loneliest Guy" i "Days") oraz beatlesowskie w nastroju "Fall Dogs Bomb The Moon" i "Try Some Buy Some", będący nomen omen coverem utworu George'a Harrisona. Jedynym nie przekonującym w pełni nagraniem jest "She'll Drive The Big Car", chociaż i tutaj zaskoczyć może ciekawa kolorystyka i odgłosy natury a także prosta, ale o niezwykłej mocy oddziaływania partia harmonijki ustnej w wykonaniu Bowiego. Przy niektórych momentach, jak np. "Bring Me The Disco King", "Try Some Buy Some" czy "Days" można się niemiłosiernie rozmarzyć i wzruszyć a skoro już przy "Days" jesteśmy to dochodzący do nas mniej więcej w połowie jak gdyby z innego wymiaru głos Davida, spotęgowany poprzez orkiestrowe brzmienie instrumentów klawiszowych potrafi doprowadzić do nieopisanego stanu emocjonalnego a gdy słucha się tego z zamkniętymi oczami to wyobraźnia może nas zaprowadzić naprawdę daleko. Warte zapamiętania są także niebanalne aranżacje, czasem proste, opierające się zaledwie na kilku akordach jak w "Reality", "New Killer Star" czy "Fall Dog Bombs The Moon" a czasem wysublimowane jak w "Days", "Never Get Old" czy "Try Some Buy Some" nie mówiąc już o "Bring Me The Disco King" który oparty wyłącznie na partii akustycznego fortepianu wieloletniego współpracownika Bowiego Mike'a Garsona, będącego autentycznym wirtuozem przy cichym akompaniamencie perkusji tworzy osobliwy nastrój. W tym miejscu należy jeszcze dodać, że nie ma na płycie żadnych elektronicznych bębnów, które słychać było na ostatnich dokonaniach Davida, co wyszło muzyce tylko na dobre i spowodowało że zabrzmiała w sposób intensywny.
"Reality" to David Bowie jakiego znamy i cenimy, nie poszukujący i nie eksperymentujący jak niegdyś, jednak ten człowiek nie musi już niczego udowadniać ani tworzyć nowej muzyki. To zrobił już znacznie wcześniej, a teraz korzysta twórczo z tego co stworzył, nie kompromitując się kopiowaniem własnego stylu czy też odcinaniem kuponów od minionej sławy. Ta właśnie formuła została wykorzystana na "Heathen" a na "Reality" otrzymujemy jej udoskonaloną wersję.