Obecnie Przemysław Bluszcz jako podoficer gestapo Rappke znęca się nad dzielnymi AK-owcami w serialu „Czas Honoru”, ale kiedyś grał komisarza Grosza w bardzo dobrym serialu kryminalnym – „Mrok”. Mało przemocy, specyficzne poczucie humoru, klimat lekkiego pastiszu. I co najważniejsze – zagadka kryminalna w starym stylu. Jak w “Kobrach” sprzed trzydziestu lat. Nie tak jak teraz, że w tzw. “kryminałach” wszystko od początku jest jasne, a jedyną zagadką pozostaje sposób, w jaki zostanie zabity czarny charakter. Inną ciekawą cechą tego serialu jest to, że najlepiej oglądało się go bez kolorów, czarno-biały. Odkryłem to dość przypadkowo. Zwykle oglądałem to na dyżurze, a telewizor w moim pokoju Jedynkę odbierał bez kolorów. I taka opcja była dla mnie bardziej atrakcyjna, nawet jak się odbiór poprawił. Niestety serialu już nie ma. A szkoda.
Serial i płyta “S.O.S. Kosmos” mają ze sobą tyle wspólnego, że reżyserem serialu jest Jacek Borcuch, a muzykę do niego napisał David Bloom. Czyli 2/3 Physical Love.
Polska scena electro-dance, czy jak by to tam zwał, nie jest mi najlepiej znana. Nawet Smolika znam pobieżnie, a wypadałoby lepiej. Nie pamiętam nawet kto mnie napuścił na tą płytę. Chodziła za mną jakiś czas, ale na tyle skutecznie, że już się znajduje na mojej półeczce i kurzem nie zarasta. Za długo słuchałem Romantyków Muzyki Rockowej, żebym nie “łyknął” ciekawych melodii w elektronicznym sosie. Dlatego “S.O.S. Kosmos” będę rozpatrywał w kontekście właśnie tamtej audycji. Bo można na to i tak patrzeć. Na przykład Kraftwerk i Visage - ikony takiej muzyki i wydaje się, że ich dziedzictwo będzie trwało wiecznie. Przynajmniej tak długo, jak ludziska będą się chcieli pogibać przy czymś ambitniejszym. “Ahaed” przypomina “Fade to Grey” z debiutanckiego albumu Visage, a fragmenty zaśpiewane po francusku chyba potwierdzają, że jest to podobieństwo zamierzone. Ale nieco „rozmazane” brzmienie, wycofany, nonszalancki wokal nadają tej muzyce nieco psychodeliczny posmak. Jak na przykład na „The Isness” Amorphous Androgynous - tyle, ze te płyty wydane zostały mniej więcej w tym samym czasie. To może Moby i „Play”, są tam fragmenty o podobnym klimacie.
Miarą wartości takiej płyty są przede wszystkim piosenki – no bo jeśli pop, no to co ma być innego. Ważne, żeby skomponować coś, co zapadnie ludożerce w pamięć. Takich potencjalnych singli by się trochę na „S.O.S. Kosmos” kilka na pewno by się znalazło – przede wszystkim „Ahaed” i „Too Young”. Jest też kilka innych kilka innych, bardzo dobrych piosenek, tak szczerze mówiąc pozostała reszta, które na przebój już mniej się nadają, bo są na przykład zbyt nastrojowe, albo zbyt ambitne, ale cały czas są bardzo dobre.
Własny egzemplarz tego krążka mam już pewnie z sześć, siedem lat, słucham tej muzyki regularnie i jest to jedna z moich ulubionych płyt popowych nagranych w tym stuleciu.