Prezydent jest głupi, do tego pijak, a zostały po nim puste flaszki i dziura budżetowa. Nie, to nie Palikot o naszym prezydencie. Za takie dictum prokuratura ścigałaby go aż do Władywostoku. Jak Huberta C. , na którego ruszył nasz aparat represji z całą swoją potęgą, bo po pijaku zbluzgał głowę państwa.
Tak o swoim prezydencie G.B Bushu wyraża się niejaki Dan Cowan, znany jako Dyonisos. I nic. FBI go jakoś nie ścigało, nie słychać, żeby go ktoś po sądach ciągał. Widocznie w Usiech wychodzą z założenia, że jak ktoś idzie do polityki, to musi mieć twardą dupę, a nie obrażać się o jakieś głupie kartofle w jakiejś prowincjonalnej gazecie.
U nas autorytetu władzy broni prawo, ale jeśli jakiś autorytet musi być broniony przez prawo, to nie jest to żaden autorytet. Istnieje coś takiego jak 212 paragraf kk, który ma chronić urzędników państwowych i samorządowych przed pomówieniami, a służy głównie obronie urażonej czci różnych palantów i nieudaczników różnych szczebli władzy, których poczucie własnej ważności jest odwrotnie proporcjonalne do IQ, wzrostu i długości penisa.
Druga sprawa – władza, jaka by nie była czuje się ważna i ponad resztą ludożerki. Czuje się bezkarna – może na przykład łamać przepisy drogowe. Nawet zabójstwo może się ślizgnąć. Jeżeli mój wygląd i zachowanie na dyżurze komuś się nie spodoba, to woła misiów i dmucham grzecznie w balonik. Zawsze wychodzi 0,00, bo moim psim obowiązkiem jest być w robocie trzeźwym jak świnia. To dlaczego pan prezydent i jego świta obrażają się na pytania posła Palikota o prezydenckie związki z alkoholem? Jeżeli w balonik może dmuchać doktor, od którego zależy zdrowie kilkudziesięciu osób, które przyjmie na dyżurze, to chyba prezydent, który sprawuje pewną władzę i od niego może zależeć los kilkudziesięciu milionów ludzi, też ma chyba obowiązek przedstawić społeczeństwu swoją sytuację w tym zakresie. Pijacy alkoholik nie ma większych szans pracować jako lekarz. Prędzej czy później sprawa się rypnie, a czasem nawet w towarzystwie muss-mediów, które lubią takie „eventy”. A pijący alkoholik jako prezydent? Jakie decyzje podjął na fleku, jakie na kacu, a co podpisał, kiedy go zaczynała brać lekka delirka. Jeżeli w Polsce mamy ponoć równość wobec prawa wszystkich obywateli, to tak jak psim obowiązkiem doktora na dyżurze jest być trzeźwym i dmuchać w balonik na każde żądanie, tak i psim obowiązkiem prezydenta jest grzecznie odpowiadać nawet na najbardziej impertynenckie pytania nawet posła Palikota, dotyczące stanu zdrowia, bo ponosi znacznie większą odpowiedzialność niż prosty lekarz na dyżurze. W jakimś sensie obaj to urzędnicy państwowymi.
Ta przydługa dywagacja jest wstępem do recenzji najnowszej płyty Dana Cowana, znanego raczej pod swoim artystycznym pseudonimem – Dyonisos. Popełnił był na niej utwór „Gee Dubya Bush”, w którym glanuje swojego prezia równo z podłożem. I przez to tak mnie wzięło na kolejna porcję refleksji na temat marności tego świata. Politycznego. Nie jest tajemnicą , że mam do tego wykonawcy sporą słabość. Ale nigdy słabość do jakiegoś wykonawcy nie przeszkadzała mi krytycznie potraktować dzieło ulubieńca, jeżeli tylko na to zasłużyło. Najbardziej lubię Dyonisosa, kiedy gra te swoje „floydy” – zaśpiewane wrightowskim głosem i z gilmourowską gitarą. Dryg do takich numerów ma nieziemski. Do tej pory pamiętam jak się zaśliniłem przy „Facing Windmills”, że takie to śliczne. Zdarza mu się też zagrać coś bardziej rockowego, ale do tego już takiego talentu nie ma. Na szczęście niezbyt często się tym zajmuje. Tym razem na „Ages High” tego typu repertuaru jest dużo. Zdecydowanie za dużo. To stylistyczny groch z kapustą, a Dyonisos stara się pokazać wszystkie rodzaje swojej twórczości. Utwory bardziej rockowe, dynamiczne, ocierające się o country, bluesa, boogie, rockowe piosenki, pop-rockowe, nie brakuje też i ballad. Ten misz-masz nie pozostawia po sobie najlepszego wrażenia – sprawia wrażenie dosyć chaotycznej zbieraniny. Zresztą „Ages High” to też składak, tak jak „Incidental Collection”. Zawierający przede wszystkim ballady „Incidental Collection” był może nieco mulasty, ale miejscami po prostu śliczny. „Ages High” mimo, że bardziej zróżnicowany, to jednak jako całość robi gorsze wrażenie niż poprzedni. Tytułowy już może denerwować, na szczęście jest jego druga część. Kolejne utwory, do „Peggy Plant” są dobre, w takim typowym dla Dyonisosa stylu i nastroju. „Portal to Evermore” jak na Dyonisosa to mocny rocker, ale melodyjny, z chwytliwym refrenem. „Peggy Plant” to pierwszy zgrzyt, niestety nie ostatni. „Got Memories to Meet” zatrącające boogie i country – mam problem , żeby się do tego przyzwyczaić. Hałaśliwy „Prog Coalition” - też można byłoby się bez tego obejść. Wspomniany na wstępie „Gee Dubya Bush” - bez rewelacji, po prostu zjadliwa satyra polityczna, a sama forma jest sprawą drugorzędną (knajpiane boogie). „Cryptograms” to chyba najdłuższy utwór Dyonisosa, jaki na razie znam – ponad dziesięć minut – suita, było nie było. Ale też długość nie idzie w parze z jakością. Pierwsze kilka minut jest… chyba o niczym, dopiero w drugiej połowie zaczyna się to sensownie rozwijać.
Pierwszy problem tej płyty, że jest za długa o kilka utworów, których mogłoby tu nie być. Druga sprawa – kolejność utworów – wydaje się, że Cowan wziął te wszystkie kawałki wrzucił do jakiegoś playerka, kliknął „random” i jak mu tam wyskoczyło, to tak zapakował na płytę. Można byłoby to lepiej poukładać. Pierwsza balladowa część jest dużo ciekawsza od tej drugiej, rockowej. Czyli coś skrócić, coś wyrzucić, coś poprzestawiać i byłoby lepiej. Ze trzy kwadranse naprawdę dobrej muzyki można byłoby z tego zmontować.
Nie będzie gwiazdek, bo siedmiu nie dam, a sześć? Trochę za mało, bo na „Ages High” znajdziemy kilka bardzo pięknych utworów, o których grzech powiedzieć, że są dobre. To jednak płyta głównie dla fanów.